- Koncerty
- terminy koncertów
- galeria zdjęć
- relacje z koncertów
- Wieści
- wieści muzyczne
- kocioł
- dodaj wieść
- Płyty
- recenzje płyt
- zapowiedzi premier
- Wywiady
- wywiady
- Ogłoszenia
- ogłoszenia drobne
- dodaj ogłoszenie
- Zobacz
- wywiady
- forum
- linki
- rekomenduj muzykę
- korozja
- sondy - archiwum
- Redakcja
- o nas
- szukamy pomocników
- reklama
- polityka cookies
- kontakt
- Konto
- zaloguj się
- załóż konto
- po co?
recenzja: Woody Alien "Microgod"
Zacznijmy od tego, że zespół, który ma prze... (tu prosimy wstawić dowolne słowo wyrażające zachwyt) nazwę, prostą i genialną, czyli Woody Alien, wydał w 2009 roku swoją trzecią płytę. A imię jej "Microgod". Przypomnijmy, że Woody Alien to duet Marcina Piekoszewskiego - śpiewającego basisty - i Daniela Szweda - perkusisty, tak więc skład zespołu jest minimalistyczny i dość nietypowy. Muzykę tego bandu klasyfikuje się jako noise rock czy jazzcore. Czyli świetne dźwięki na imprezę doświadczalną w obskurnej kanciapie.
To, co rzuca się na uszy przy pierwszym kontakcie z płytą "Microgod", to specyficzne brzmienie zespołu. Tak nagrał tę płytę, że przy odrobinie wyobraźni można się poczuć jak na imprezie z live bandem w rzeczonej kanciapie. Podczas kawałka "Judgement Day" wpadło trochę drobiu (jestem trzeźwy, jeśli chcecie wiedzieć, o co chodzi, to dorwijcie tę płytę). Brzmienie jest bardzo bezpośrednie, wyraziste i kopiące zad. Bas na przesterze bulgocze jak zaniepokojony albo ryjący na kartoflanym polu (zespół jest z Poznania) odyniec. Marcin Piekoszewski często gra akordami tak, że brak gitary rytmicznej nie jest odczuwalny. Nie ma natomiast typowo basowej ekwilibrystyki, klangu i innych hammeringów, ale to nie szkodzi. Bas gra po prostu riffy, a że są one często kapitalne, to inna sprawa. Bywa też, że riffy te są dość uparte (sporo powtórzeń). Sposób ich wykonania i to, jak są rozmieszczone w piosenkach, wzbudza podejrzenie, iż kawałki powstawały z jamowania na próbach, a może też na koncertach. Wokal to dla mnie słabszy element "Microgod". Niewiele jest ciekawych pomysłów na śpiewanie. Pozytywnie wyróżnia się pod tym względem budowanie napięcia w "Funny" i dwugłosy w "No Turning Back". Podobać się może też luz w śpiewaniu Marcina. Barwa głosu to sprawa bardzo subiektywna. Zafrasowany student w koszulce Sonic Youth i flanelowej koszuli - tak mi się kojarzy ten głos. Perkusja ma fajne barwy, takie dość twarde. Słychać, kiedy Szwed wytwarza więcej dżuli i kiedy jest bardziej stateczny. Warto jednak podkreślić, że bębniarz gra ciekawie, nie wciskając jednak technicznych popisów gdzie popadnie. Zdolny skurczybyk.
Choć na "Microgod" ogólnie jest czadowo, to CO występuje w zmiennym natężeniu. Najmocniejszy jest chyba numer "New Day Rise", gdzie bas gra tak, że budzi się skojarzenie pod tytułem: kwaśne Iron Maiden. Dla odmiany główny riff w "Glad To Be" jest ciężki jak ołów. "Oak" zaczyna się na poziomie energetycznym równym Rage Against The Machine i zawiera świetny zakręcono - wesołkowaty motyw. Swingującym posmakiem wyróżnia się, ostatni na płycie "Go To Hell". Jedyny mało ciekawy fragment krążka to utwór "Nothingness Lasts Forever", ale i on ma zaletę, bo stanowi kontrast dla następującego po nim rozpędzonego "New Day Rise". Dwuosobowy skład Woody Aliena z wytworzeniem nastroju i odpowiedniej dawki energii radzi sobie zaskakująco dobrze. Choć pojawia się pytanie, czy skuszą się w przyszłości na poszerzenie składu o jakiś instrument, który by budował fajne harmonie z basówką?
Brzmieniowo płyta "Microgod" to surówka, podobnie jest też z okładką przedstawiającą lekko zagracony pokój. Bardzo fajny jest pomysł na układ i treść zdjęć wewnątrz książeczki, w której znajdziemy też teksty piosenek.
Trzecią płytę zespołu Woody Alien polecam wszystkim lubiącym naturalne, energetyczne, nagie i dość oryginalne granie. A jeśli do tego jesteście stolarzami albo mieliście przygody w ubojni kurcząt, wówczas ten album to dla was mus.