- Koncerty
- terminy koncertów
- galeria zdjęć
- relacje z koncertów
- Wieści
- wieści muzyczne
- kocioł
- dodaj wieść
- Płyty
- recenzje płyt
- zapowiedzi premier
- Wywiady
- wywiady
- Ogłoszenia
- ogłoszenia drobne
- dodaj ogłoszenie
- Zobacz
- wywiady
- forum
- linki
- rekomenduj muzykę
- korozja
- sondy - archiwum
- Redakcja
- o nas
- szukamy pomocników
- reklama
- polityka cookies
- kontakt
- Konto
- zaloguj się
- załóż konto
- po co?
recenzja: Wintersun "Time I"
Od premiery poprzedniej płyty Wintersun minęło osiem długich lat. Przez ten czas oczekiwania słuchaczy zdążyły wzrosnąć tak, że w chwili wydania "Time I" osiągnęły niewiarygodny pułap. Może właśnie to spowodowało wyjątkowo ostre reakcje fanów, krytykujących nową płytę. Dla mnie "Time I" okazał się z kolei niesamowitym, pozytywnym zaskoczeniem, rzadko zdarza się bowiem, żeby album zespołu spoza ścisłej czołówki moich prywatnych rankingów aż tak mi się spodobał, co więcej: by wzbudził zaangażowanie, skłaniające do brania go w obronę i narażania się na zawzięte spory ze znajomymi.
Nowego albumu Wintersun słucha się jak epickiej opowieści. Problemem dominującym w tekstach jest oczywiście tytułowy czas, a także wszystko, co związane z przemijaniem i poszukiwaniem przeznaczenia. W zakresie spojrzenia na kwestie czasu i śmierci od razu narzuca się skojarzenie z "Death And The Healing" z poprzedniej płyty, z tym, że daje się odczuć pogłębienie pewnych refleksji i dojrzalsze rozwinięcie tematu. Na "Time I" mamy także klasykę wintersunowego patosu i rozmachu, które przebijają dosłownie z każdej sekundy muzyki. Tym razem Jari Maenpaa postanowił jeszcze podkręcić podniosły nastrój swoich utworów i poświęcił 3(!) lata na opracowywanie orkiestracji, które pozwoliły na uzyskanie naprawdę imponującego efektu. Jest to też przyczyna, dla której o "Time I" nie da się pisać nie popadając w przesadę, gdyż na tym albumie absolutnie wszystko jest przesadzone, wyolbrzymione, przerysowane i patetyczne do granic. Stało się to podstawą wielu zarzutów wobec tej płyty, jednak trzeba wziąć pod uwagę, że takie właśnie było założenie leżące u podstaw pracy Jariego, jego artystyczna wizja, która może albo zachwycać, albo odrzucać.
Na "Time I" znajduje się pięć utworów. Pierwszy z nich od razu wprowadza słuchacza w inny świat, w klimat rodem z książek fantasy. Mamy tu łagodne, lekko orientalne brzmienia (czyżby ślad fascynacji Jariego kulturą Japonii?) i to, na co Wintersun zawsze kładzie duży nacisk, czyli próba oddania w muzyce przestrzeni. Trzeba przyznać, że udaje się to wprost wybitnie. Dźwięk narasta, słychać coraz bardziej epickie instrumentarium. Intro do płyty brzmi jak zaproszenie do długiej, obfitującej w przygody, magicznej podróży. Jest jednak wciąż bardzo melodyjnie, miejscami wręcz lirycznie.
Ale rozpoczyna się drugi kawałek: "Sons Of Winter And Stars". Słuchając tego utworu zrozumiałam, co miał na myśli Maenpaa określając muzykę Wintersun jako "extreme majestic technical epic melodic metal". W tym kawałku koncentruje się wszystko, co ważne w Wintersun, a pomysły wykorzystane w "Sons Of Winter And Stars" mogłyby zapełnić całą płytę innej kapeli. Jest tu i kołyszący rytm tradycyjnej ballady, i perkusyjna galopada, i gitarowa moc, i orkiestra, i chóry, i krzyki, i czysty wokal - co tylko chcecie. Przepych tego utworu generuje kosmiczną wręcz energię. W tekście kosmicznych motywów też jest sporo: mamy deszcze gwiazd, rzeki świateł i wojowników przemierzających podniebne przestrzenie. Ten utwór rozpisany jest z rozmachem godnym heroicznej fantastyki. Dynamiczne fragmenty orkiestrowe z towarzyszeniem chórów idealnie oddają pęd przez gwiezdne przestworza. Ta muzyczna ilustracja jest wykonana tak plastycznie, że działa na wyobraźnię, jakbyśmy rzeczywiście mieli do czynienia z wyraźną sekwencją obrazów. W dalszej części kompleksowość "Sons..." zostaje jeszcze uzupełniona o czysto powerowe jazdy bez trzymanki przeplatane melodyjnymi fragmentami, kończącymi się zwykle nagłym wejściem całej orkiestry. Muzyka zbliża się klimatem do hollywoodzkich soundtracków, zarzucając słuchacza taką ilością różnych motywów na raz, że od nadmiaru wszystkiego może zakręcić się w głowie. Wybór jest prosty: albo kupujemy tę koncepcję i dzielimy z Jarim jego kosmiczny sen, albo wyłączamy odtwarzacz.
Nie polecam jednak tej drugiej opcji, ponieważ pod koniec utworu czeka coś absolutnie niesamowitego. Chór, który tworzą między innymi Markus Toivonen i Sami Hinkka z Ensiferum, Mathias Nygard, Olli Vanska i Jukka-Pekka Miettinen z Turisas i Heri Joensen z Tyr. Od samego przeczytania tej listy można dostać gęsiej skórki z przejęcia, a to, co panowie zaprezentowali, na pewno nie zawodzi oczekiwań. Śpiewany przez nich refren wybrzmiewa z taką mocą i dumą, że wydaje się, iż należałoby wykonywać go tak, jak Sami podczas nagrań: z pięścią rytmicznie wyrzucaną w górę. Po tym fragmencie rozpoczyna się totalny odlot: gitary, klawisze, chóry, perkusja i jeszcze na dodatek Jari, opisujący idealnie mój stan podczas słuchania jego dokonań: "the energy flows in me like a river of stars".
Na szczęście przy "Land Of Snow And Sorrow" można trochę odpocząć od nadmiaru wrażeń i emocji. Kawałek jest bardziej melodyjny, smutniejszy i - co ważne - prostszy. Przeciwnicy muzycznego nadęcia będą zadowoleni. Oczywiście w warstwie tekstowej z patosu zrezygnować się nie da, więc znów posłuchamy opowieści o poszukiwaniu życiowej drogi wśród ciemności polarnej zimy, o śmierci i smutku w wersji ostatecznej. Jarek wyśpiewuje podniośle kolejne wersy o gwiazdach, które są jak czyjeś oczy prowadzące przez mrok. Pojawia się tym samym standardowy zestaw towarzyszący niemal każdemu opisowi fantastycznych wędrówek , ale mimo że słyszałam coś takiego już setki razy, wydaje się, że w wersji Wintersun pod całą muzyczno-liryczną obfitością, bogactwem i onieśmielającą okazałością kryje się coś bardzo autentycznego.
Kolejny instrumentalny przerywnik - nie wiedzieć czemu - pachnie mi soundtrackiem z WoW-a. Jednak zanim zdążę się zastanowić nad istotą moich mimowolnych skojarzeń, rozpoczyna się "Time". Finalny utwór nowego albumu Wintersun to ciąg dalszy refleksji na temat przemijania i przeznaczenia. Refren jest bardzo melodyjny, lecz jednocześnie przejmujący. Pewną sztuczność dźwięku, dopracowanego w najdrobniejszych detalach, równoważy emocjonalny wokal. Znów pojawiają się powerowe wstawki. W pewnym momencie kompozycja osiąga taki rozmach, jakby Blind Guardian zderzyło się z Dream Theater i orkiestrą symfoniczną. Wielowarstwowa muzyka nie pozwala od razu ogarnąć całości. Końcówka albumu to kosmiczna miazga, a patos i epickość osiągają taki level, że do pełni brakowałoby tylko teledysku z lotem na smoku poprzez galaktykę. Wszystkie emocje koncentrują się nagle w gitarze Jariego, która milknie, by spokojne outro rozpłynęło się w magicznym pejzażu.
Po przesłuchaniu "Time I" zgadzam się z autorem recenzji w belgijskim "Rock Tribune", który określił muzykę Wintersun jako "cinematic symphonic metal". Cały album jest bardziej niż epicki, to koncentracja potężnych, imponujących fal dźwięków, mogących przytłaczać nadmiarem, do chwili gdy odbiorcy uda się z nich wyłuskać poszczególne elementy, które nie przestają zadziwiać różnorodnością pomysłów. "Time I" niesamowicie działa na wyobraźnię, odrywa od życia i rzuca słuchacza w świat magii i wielkich emocji, w świat fantastycznych przestrzeni; przejaskrawiony, ale piękny. Z niecierpliwością czekam na ciąg dalszy tej opowieści, bo przerwanie jej w takim miejscu jest jak zmuszenie zaangażowanego czytelnika do pozostawienia fascynującej lektury w połowie.
To, co może się w płycie nie podobać (poza tym, oczywiście, że trwa tylko 40 minut) to sztuczność brzmienia. Niektórzy twierdzą, że Maenpaa przesadził z zabawą dźwiękami na swoim komputerze, przez co do oskarżeń o nadmierny patos dochodzi jeszcze zarzut nienaturalności.
"Time I" nie jest albumem, który polubią wszyscy. Aby przekonać się do nowego wydawnictwa Wintersun trzeba zaakceptować bardzo specyficzną koncepcję artystyczną i nastroić wyobraźnię na najwyższe tony. Podejrzewam, że w związku z tym grono przeciwników tego "epic - cinematic - majestic" stylu będzie się radośnie powiększać, gdy tymczasem ja, jako osoba, która zwykle reaguje alergią na wszystko, co da się podciągnąć pod kategorię symphonic metalu, ze zdumieniem oznajmiam wszem i wobec, że po przesłuchaniu "Time I" po prostu wywiało mnie z kapci i niewiele rzeczy cieszy mnie tak bardzo jak to, że będę miała okazję usłyszeć nowe kompozycje Wintersun na żywo podczas krakowskiego "Heidenfestu".
...zbyt krótkie...ech!
Materiały dotyczące zespołu
Najchętniej czytane recenzje
Lubisz tę plytę? Zobacz recenzje
Wolverine "Communication Lost"
- autor: Megakruk
Black Sabbath "13"
- autor: Dominik Zawadzki