- Koncerty
- terminy koncertów
- galeria zdjęć
- relacje z koncertów
- Wieści
- wieści muzyczne
- kocioł
- dodaj wieść
- Płyty
- recenzje płyt
- zapowiedzi premier
- Wywiady
- wywiady
- Ogłoszenia
- ogłoszenia drobne
- dodaj ogłoszenie
- Zobacz
- wywiady
- forum
- linki
- rekomenduj muzykę
- korozja
- sondy - archiwum
- Redakcja
- o nas
- szukamy pomocników
- reklama
- polityka cookies
- kontakt
- Konto
- zaloguj się
- załóż konto
- po co?
recenzja: Wij "Dziwidło"
O promującym swój pierwszy album tercecie Wij można przeczytać, że jego członkowie udzielali się dotychczas w kapelach Elvis Deluxe, Komety, Soulburners, The Real Gone Tones i Snowgroomers, ale coś w jego wizerunku sprawiło, że grupą zainteresowałem się bez wiedzy o tych powiązaniach, a nawet trochę wbrew nim. Może moją uwagę przyciągnęła sama nazwa, z której osoba anglojęzyczna nie wymówiłaby prawidłowo ani jednej głoski, a może podziałało na mnie słowo "protometal" - bo tak właśnie zespół swoją muzykę określa. Zapewne prawidłowe są obie odpowiedzi. Pozostało pytanie, czy za tymi dwoma wyrazami rzeczywiście kryje się coś, co mi się spodoba.
Dźwiękowa zawartość albumu "Dziwidło" szybko przywiodła mi na myśl takie kapele hołdujące staremu rockowi, jak szwedzkie Blues Pills i Siena Root. Polskiej grupie wyraźnie przyświeca podobna idea wskrzeszania ducha muzyki sprzed pół wieku. Szczególnie mocno daje to odczuć Maria swoim śpiewem, w tym wokalizami w średnio co drugim kawałku - m.in. w "Peperudzie" i "Łapaczu snów". Po pierwszych przesłuchaniach w pamięć zapadły mi przede wszystkim jej partie z utworów "Żmij" i "Madame". Odrobinę klimatu dodają teksty, wyłącznie w języku polskim, mniej lub bardziej przypominające mroczne baśnie i podania ludowe. Gdyby ktoś chciał dzieła Marii poczytać, znajdzie je w książeczce, w której oprócz nich zamieszczono tylko parę ilustracji w stylu tej z okładki, podstawowe informacje o albumie i jedno zdjęcie tercetu.
Poza językiem różnica między Wijem a pozostałymi wymienionymi kapelami jest taka, że polski zespół gra ciężej. Są tu liczne echa blues rocka, ale też elementy stonerowe, we fragmencie "Łapacza snów" słychać inspirację doom metalem, a do utworu tytułowego trafiła niemal thrashowa wstawka. Mieszanka dobrze się uzupełnia z dość surowym brzmieniem i z instrumentarium - skromnym i nietypowym. W składzie Wija znajduje się bowiem tylko jeden szarpidrut, uzbrojony w gitarę barytonową. Choć oczywiście ma to wpływ na kompozycje, nie należy się spodziewać, że ten muzyk je zdominuje. Mimo że zawartość "Dziwidła" to gitarowe granie, riffy niestety szczególnie się nie wyróżniają, może poza utworem tytułowym.
Przy repertuarze, który oferują wokalistka i dwaj instrumentaliści, trzydzieści sześć minut to odpowiedni czas trwania albumu. "Żmij", pierwszy z jedenastu utworów, jest też jednym z najlepszych. To pobudzający cios świetnie się nadający na otwarcie - tercet od początku przyjemnie zasuwa, aż w krótkim refrenie ładnie urozmaica rytm, a Maria czaruje śpiewem. Zbliżone tempo i charakter ma m.in. "Czarny lew", który jest prostszy i nie ma w nim tyle ognia, ale po kilku przesłuchaniach też może wpaść w ucho. Wolniej zespół gra w "Dziwidle", stanowiącym drugi mocny punkt albumu - jak również drugą pozycję na liście utworów - oraz w mniej ciekawym "Wielkim martwym". Niezłe są też "Kat" i "Madame", ale naprawdę świetna jest dopiero nieco psychodeliczno-folkowa druga połowa "Peperudy". Szkoda, że albumowi zabrakło mocnego zakończenia. "Tyrania trupa" na tle reszty materiału wypada przeciętnie.
Od całości trochę odstają dwa utwory. Jednym jest weselej brzmiący "Czerw". Drugi to "W przymierzu z Diabłem", czyli przeróbka "In League with Satan" Venom. Cover należy do najsłabszych pozycji w zestawie. Gdyby nie jego jedyny wyrazisty element - czyli prosty, chwytliwy refren - nadawałby się do wyrzucenia. Zakładam, że zespół wolał spróbować przyciągnąć uwagę odbiorców nazwą słynnej kapeli, niż oprzeć się w całości na dobrym, autorskim materiale. Umocniłem się w tym przekonaniu, gdy przesłuchałem też poprzedzające album demo i promo, z których repertuar tylko częściowo został wykorzystany na "Dziwidle". Zamiast "W przymierzu z Diabłem" na liście utworów długograja zdecydowanie bym wolał zobaczyć "Królowa jest głodna". "Na dnie moich oczu" też uznałbym za lepszy wybór.
Trudno jest zarzucić albumowi jakąś poważną wadę. Znajdą na nim coś dla siebie i będą zadowoleni miłośnicy m.in. wczesnego Black Sabbath, wokalistek bluesrockowych i prostszych kawałków Kyuss. Mam jednak nadzieję, że na następnym długograju instrumentaliści dadzą z siebie więcej, a może nawet stanie się ich więcej - poszerzenie składu o drugiego gitarzystę nie byłoby złym pomysłem.
Materiały dotyczące zespołu
- Wij