- Koncerty
- terminy koncertów
- galeria zdjęć
- relacje z koncertów
- Wieści
- wieści muzyczne
- kocioł
- dodaj wieść
- Płyty
- recenzje płyt
- zapowiedzi premier
- Wywiady
- wywiady
- Ogłoszenia
- ogłoszenia drobne
- dodaj ogłoszenie
- Zobacz
- wywiady
- forum
- linki
- rekomenduj muzykę
- korozja
- sondy - archiwum
- Redakcja
- o nas
- szukamy pomocników
- reklama
- polityka cookies
- kontakt
- Konto
- zaloguj się
- załóż konto
- po co?
recenzja: Whitesnake "Starkers In Tokyo"
Wyszła nowa płyta Whitesnake. Jak zwykle lider grupy David Coverdale zadziwił swoich fanów. Materiał na nią został nagrany w Tokio, podczas koncertu. Zadziwiające jest przede wszystkim to, w jaki sposób zaaranżowane zostały nowe wersje piosenek. Cały bowiem zespół składał się z Davida i jego przyjaciela gitarzysty Adriana Vanderberga, bez perkusji, gitary basowej i organów. W konsekwencji efekt jest zaskakujący dla ludzi lubiących Coverdale'a i jego dotychczasowe osiągnięcia - sama gitara akustyczna i głos. Ale na tym polega właśnie urok tej płyty: Adrian jest doskonały w tym, co robi, prezentuje stare i nowe kawałki, grając z niebywałym feelingiem (w związku z tym skojarzenie z Johnem Synkesem, czy inną legendą Randy Rhoadsem, wydaje się jak najbardziej na miejscu) nadając im niebywałego uroku. Żal tylko, że na płycie znajduje się tylko jedna piosenka z czasów, kiedy David śpiewał w Deep Purple: "Soldier of Fortune" autorstwa Coveredale'a i Blackmore'a (a nie na przykład jeszcze "Stormbringer") i że nie ma na płycie ani fragmentu z duetu z Jimmi Page'em. Trudno, nie można mięć wszystkiego.
Moim zdaniem najlepsze wrażenie robią "Too many tears", "Give me all your love", "It is Love" oraz "Soldier of Fortune", ale jest to kwestia gustu. Jedno tylko budzi niepokój. David Covedale zapowiedział, że jest to ostatnia płyta Whitesnake. Z muzycznego punktu widzenia ma racje. Jego twórczość zatoczyła bowiem koło. Pierwsze płyty i ostatni studyjny krażek mają te same rhytmandbluesowe korzenie. Kolejne przechodziły rożne etapy od rocka do heavymetalu. Zatem płyta akustyczna wydaje się znakomitym podsumowaniem ponad 20 lat dorobku muzycznego. Posługując się przenośnią, można powiedzieć, że mamy do czynienia z zachodem słońca, które zdaniem wielu powinno jeszcze długo świecić na firmamencie muzycznym i (miejmy nadzieję) tak będzie.