- Koncerty
- terminy koncertów
- galeria zdjęć
- relacje z koncertów
- Wieści
- wieści muzyczne
- kocioł
- dodaj wieść
- Płyty
- recenzje płyt
- zapowiedzi premier
- Wywiady
- wywiady
- Ogłoszenia
- ogłoszenia drobne
- dodaj ogłoszenie
- Zobacz
- wywiady
- forum
- linki
- rekomenduj muzykę
- korozja
- sondy - archiwum
- Redakcja
- o nas
- szukamy pomocników
- reklama
- polityka cookies
- kontakt
- Konto
- zaloguj się
- załóż konto
- po co?
recenzja: Whitechapel "Whitechapel"
Nie przypuszczałem, że bogowie deathcore'a z Whitechapel przejdą taką metamorfozę i w dodatku idealnie trafią w mój gust. To, co zaserwowali na "A New Era Of Corruption", średnio mi się podobało, tak jak wydany w tym samym czasie - ostatni jak do tej pory - album zespołu The Red Shore, który nagle odkrył w sobie fascynację technicznym death metalem. Co z tego wyszło, każdy pamięta, a jak nie pamięta, to niech sobie przypomni, bo jest co nadrobić. W każdym bądź razie nowe, czwarte już dzieło Whitechapel to zdecydowanie opus magnum tej formacji.
Ujmując rzecz najprościej, mordercy z Knoxvile w amerykańskim stanie Tennessee osiągnęli szczyt możliwości intensyfikując groove (od czego w końcu ma się trzy gitary), dodali do tego pokaźny pierwiastek melodii (solówki!), nieco nu-metalowych, elektronicznych efektów (wierzcie lub nie, ale to jest akurat in plus) czy - co raczej trudno sobie wyobrazić - wznieśli się na nowy, wyższy poziom brutalności. I wcale nie chodzi tutaj o to, że Ben Harclerode gra gęstsze i szybsze blasty niż robił to Kevin Lane. Tych jest nawet mniej niż na "This Is Exile" czy "A New Era Of Corruption", więc nie ma co nawet o tym dyskutować. Tym razem redukcja tego elementu i postawienie na klimat i ciężar wyszły na dobre, przez co owa "brutalność" nabrała nowego charakteru. Tych, którzy jednak cenią sobie taki klastyczny wpierdol w twórczości Whitechapel, uspokajam - to, co dzieje się w "(Cult)uralist" czy "Faces" w zupełności wystarcza.
A jak z wokalami? Phil stara się eksperymentować (sporo wysokich screamów, okazyjne szepty), ale w głównej mierze trzyma się swojego znaku firmowego, czyli głębokich growli. No i dla odmiany popracował nad dykcją, bo znakomitą większość liryków jestem w stanie zrozumieć, co w tym gatunku muzyki generalnie dzieje się rzadko. Kolejny plus.
A szczerze mówiąc, minusów nie ma, bo i brzmieniowo jest co najmniej dobre (triggery już tak nie rażą), a i czas trwania "Whitechapel" wpisuje się w normę. Prawie czterdzieści minut z tym zespołem to i tak dużo. A apetyt rośnie w miarę jedzenia. Byle do jesieni i koncertów w Polsce. Obecnie, obok nowego albumu Upon A Burning Body, czwórka Whitechapel to najlepszy deathcore'owy krążek w 2012 roku. Przed nami jeszcze kilka premier, ale tron, na którym zasiada zespół Phila Boozemana, jest niezagrożony.
trochę w całość co mnie osobiście przeszkadza. Niestety nie wracam do ponownego przesłuchania "Torture" tak chętnie jak do poprzedników.