- Koncerty
- terminy koncertów
- galeria zdjęć
- relacje z koncertów
- Wieści
- wieści muzyczne
- kocioł
- dodaj wieść
- Płyty
- recenzje płyt
- zapowiedzi premier
- Wywiady
- wywiady
- Ogłoszenia
- ogłoszenia drobne
- dodaj ogłoszenie
- Zobacz
- wywiady
- forum
- linki
- rekomenduj muzykę
- korozja
- sondy - archiwum
- Redakcja
- o nas
- szukamy pomocników
- reklama
- polityka cookies
- kontakt
- Konto
- zaloguj się
- załóż konto
- po co?
recenzja: The White Stripes "Elephant"
Beztalencie! Indolencja! Parka fatalnych muzycznych niedojd pozbawionych choćby krzty umiejętności! Jazda ze sceny i nie obrażać naszych wyrobionych gustów! No bo co to ma być? Panienka siedzi za bębnami i łomocze miarowo, tak że nawet ja bym w ten sposób potrafił, a facet w tym czasie szarpie niemiłosiernie struny niczym piętnastolatek z garażu... I to jest już cały zespół? Z sąsiadem mógłbym taki założyć. Czy po to rock ewoluował przez pół wieku, by teraz tak bardzo cofnąć się w rozwoju? To normalnie jakaś pomyłka!
Wszystko fajnie, tylko czy taka krytyka ma jakiś sens, skoro "Elephant", czwarty już album amerykańskiego duetu The White Stripes (choć dla bardzo wielu, w tym i dla mnie, stanowiący pierwsze zetknięcie z zespołem) zawiera w sobie tyle niesfabrykowanej energii? Skoro posiada autentycznego kopa, który w gatunku zwanym rockiem jest, jak mi się wydaje, wartością samą w sobie? Skoro tej płyty po prostu dobrze się słucha?
Mimo iż The White Stripes są jednym z głównych reprezentantów "nowej rockowej rewolucji", czerpią z klasycznych staroci jak mało kto. Pobrzmiewa tu bowiem stary, brudny punk, pobrzmiewa tu Lou Reed, pobrzmiewa Cream, pobrzmiewa Rory Gallagher, pachnie Zeppelinami, pachnie Hendrixem, śmierdzi wręcz klasycznym bluesem. Wszystko razem, nawet jeśli niespecjalnie oryginalne, stanowi mieszankę dosyć wybuchową, szczególnie że Jackowi White'owi nie brak talentu jeśli chodzi o kombinowanie z dźwiękami i zręczne zmiany nastroju. W związku z tym, obok pękających w szwach od nadmiaru czadu, wkręcających się w głowę numerów takich jak singlowe "Seven Nation Army" i "The Hardest Button to Button", czy też "Girl, You Have No Faith in Medicine" albo "Little Acorns", znajdziemy na "Elephant" także piosenki prezentujące specyficzną bluesowo-folkową wrażliwość Białych Pasków. "I Want to Be the Boy to Warm Your Mother's Heart", "You've Got Her in Your Pocket" czy "In the Cold, Cold Night" (z Meg w roli wokalistki) swą niespieszną melancholią mogą nieźle zaskoczyć każdego, kto spodziewa się jednostajnego hałasu od pierwszej do ostatniej minuty. Inna rzecz, że owa melancholia podszyta jest zawsze jakimś niepokojem - który to zdaje się być wspólnym mianownikiem całej płyty. Znajdziemy tutaj również być może największą perełkę albumu - "Ball and Biscuit", czyli ponad siedmiominutową elektryczną bluesową jazdę na wskroś przesiąkniętą tym samym duchem, którym przesiąknięte były najlepsze kawałki Hendrixa, pełną brudu, szumu i gitarowego bólu - słowem wszystkiego, czego w takim numerze potrzeba.
Jak długo można grać w ten sposób, robiąc jednocześnie za objawienie sceny rockowej? Najprostsza odpowiedź: tak długo, jak ludzie będą tego chcieli słuchać. Wiadomo powszechnie, że łaska ludu na pstrym koniu jeździ, więc publiczność może się wkrótce odwrócić od The White Stripes - tylko po to, by zafascynować się jakimś nowym zjawiskiem. Bardzo prawdopodobne, że znów bazującym na odświeżonych schematach sprzed lat. Dla mnie coraz bardziej jest oczywiste, że z muzyką rockową i modami w niej panującymi jest zadziwiająco podobnie jak z modą z żurnali: wszystko już było, a oryginalność nie polega już na wymyśleniu czegoś nowego, lecz na pomysłowym powrocie do tego, o czym wszyscy zdążyli już zapomnieć. Co wobec tego stanie się z The White Stripes za cztery lata, kiedy młode kapele będą zdobywać listy przebojów albumami w stylu Chucka Berry'ego i Fatsa Domino? Ot, Białe Paski będą grać dla swej prawdziwej publiczności - zwolenników klasycznego, głośnego i surowego, a przy tym niegłupiego rocka o bluesowej duszy.
Ja sam przyznam szczerze, że również podchodziłem do The White Stripes dość sceptycznie. Rozczarowałem się jednak pozytywnie. Co prawda "Elephant" nie jest płytą nieziemsko przełomową, jak chcieliby tego niektórzy zachodni krytycy muzyczni, jednak chwytliwość całego materiału jest imponująca i doceniam ją z przesłuchania na przesłuchanie coraz bardziej. Jack White natomiast okazuje się nie być bynajmniej takim gitarowym partaczem, na jakiego wygląda, chociaż talent (i inspiracje) czerpie z całkiem innego źródła niż rockowi wirtuozi. Zdaję sobie sprawę z tego, że malkontenci gustujący w sterylnej perfekcji i tak się do niego nie przekonają. Ale to nic, oni przecież nigdy nie rozumieli bluesa - tego fenomenu pięciu dźwięków na krzyż.
Materiały dotyczące zespołu
Najchętniej czytane recenzje
Lubisz tę plytę? Zobacz recenzje
Armia "Der Prozess"
- autor: sporysz
2Tm2,3 "888"
- autor: Mojżesz