- Koncerty
- terminy koncertów
- galeria zdjęć
- relacje z koncertów
- Wieści
- wieści muzyczne
- kocioł
- dodaj wieść
- Płyty
- recenzje płyt
- zapowiedzi premier
- Wywiady
- wywiady
- Ogłoszenia
- ogłoszenia drobne
- dodaj ogłoszenie
- Zobacz
- wywiady
- forum
- linki
- rekomenduj muzykę
- korozja
- sondy - archiwum
- Redakcja
- o nas
- szukamy pomocników
- reklama
- polityka cookies
- kontakt
- Konto
- zaloguj się
- załóż konto
- po co?
recenzja: Violent Answer "Violent Answer"
Ostatnie piętnaście lat w dorobku krajowego nowoczesnego metalu to potyczki pomiędzy Poznaniem, Szczecinem i Warszawą. O to, kto tak naprawdę rozdaje karty w metalcore i pochodnych przekonywałem w wielu recenzjach, co rusz mocno wspierając scenę ze stolicy Wielkopolski. Bliskość do Berlina i "trendów" dała nam niejeden dobry zespół, a już z całą pewnością co najmniej kilka, które przecierały szlaki dla reszty. Na tym skrupulatnie budowanym fundamencie powstało "nowe", ale złożone z kilku znajomych twarzy Violent Answer. Panowie obracają się po orbicie zarezerwowanej dla póki co dość wąskiego grona zespołów, parających się hybrydą nu metalu i hc - death metalu. W tym perspektywicznym gronie znajdują się między innymi australijskie Dealer i Alpha Wolf czy ich nieco starsi stażem (i więksi estymą) koledzy z Varials. Nie bez powodu wspominam akurat te zespoły, bo stylistycznie Violent Answer ma z nimi wiele wspólnego. Mogę śmiało napisać, że to granie niemalże 1:1 z naciskiem na Dealer, a jakby tego było mało, za miks i mastering debiutu odpowiada nie kto inny, jak Lance Prenc, czyli człowiek wizytówka młodej sceny z Antypodów.
To, jak Violent Answer brzmi, ma kluczowe znaczenie dla polubienia tego materiału. Wielu w naszym kraju, mimo wielkich aspiracji i nierzadko nie mniejszych umiejętności, przepadło przez to, że nawet w Czechach (i to nie Czesi, a Rosjanie - patrz: Apostate) prezentowali się lepiej. Obecnie krajowy sukces grup takich, jak IAMONE, Mentally Blind, Materia, It Follows czy bohaterów tego tekstu zawdzięczamy nie tylko dobrym wzorcom i samoświadomości tego, co chce się osiągnąć, co błyskawicznemu obiegowi informacji i dostępności rozwiązań niemal na wyciągnięcie ręki, przy stosunkowo niedużym obciążeniu kapelowego budżetu. Mam wielką przyjemność mieć przyjaciół z USA, którzy - znając przynajmniej Alpha Wolf - wzięli poznaniaków w ciemno, dopytując, czy to aby na pewno zespół z Polski, a nie kolejny twór w katalogu UNFD lub Fearless Records. Z paru powodów to jeszcze nie ten moment, aby ich tam szukać.
Element, który - pomimo laurki, jaką wystawiam zespołowi - może odepchnąć od Violent Answer, to barwa głosu Marcina. Wysokie rejestry w metalcore zarezerwowane są głównie dla tych, którzy faktycznie potrafią śpiewać lub mają (dobrze) opanowaną przynajmniej jedną, inną technikę. Frontman Violent Answer ma przede wszystkim doskonałą pamięć do długich tekstów ("No One To Follow") i zaskakującą artykulację, ale gorzej wypada w samych aranżacjach własnych partii. Uważam, że ten chłopak ma jeszcze przed sobą trochę pracy, aby prezentować poziom zagranicznych krzykaczy, bardzo zgrabnie poruszających się zarówno w krzyku, growlach, a nawet rapowanych fragmentach. Nie odmawiam jednak umiejętności Marcinowi, bo kiedy już growluje, bliżej całemu zespołowi do deathcore niż do nu metalu w jakiejkolwiek hybrydowej formie.
Niekwestionowanym atutem całego zespołu jest człowiek, bez którego cała ta młócka nie miałaby sensu. Chciałem początkowo napisać o Filipie, bo ma z czego być dumnym, ale w nowoczesnych, metalowych puzzlach osobą spajającą najbardziej połamane (dosłownie) elementy układanki jest perkusista. Karol Gemborowski nagrał ślady, przy których "bujanie" nabiera zupełnie nowego wymiaru. W łapie muzyka drzemie wystarczająco dużo krzepy do blastów i pomysłu, aby z prostych dwustepowych partii zrobić niemal znak rozpoznawczy całego Violent Answer. Miejcie go na uwadze, zwłaszcza, że jest obecny w mediach społecznościowych.
A byłbym zapomniał, rzeczą zdecydowanie ważniejszą od wszystkiego, co tutaj napisałem, jest jeden prosty fakt. W zalewie mniej lub bardziej podobnej muzyki, nietrudno o powielanie schematów. O ile inspiracje chłopaków są bardzo mocno słyszalne, nie ma tu mowy o odtwórczości, a cały - składający się z sześciu utworów - materiał pozostaje w głowie na dłużej niż kilka odsłuchów na YouTube czy innym Spotify.