- Koncerty
- terminy koncertów
- galeria zdjęć
- relacje z koncertów
- Wieści
- wieści muzyczne
- kocioł
- dodaj wieść
- Płyty
- recenzje płyt
- zapowiedzi premier
- Wywiady
- wywiady
- Ogłoszenia
- ogłoszenia drobne
- dodaj ogłoszenie
- Zobacz
- wywiady
- forum
- linki
- rekomenduj muzykę
- korozja
- sondy - archiwum
- Redakcja
- o nas
- szukamy pomocników
- reklama
- polityka cookies
- kontakt
- Konto
- zaloguj się
- załóż konto
- po co?
recenzja: Van Halen "Balance"
Trochę późno wziąłem się za napisanie recenzji jednej z moich ulubionych płyt, jaką jest "Balance". Według mnie jest to jedno z "najcięższych" wydawnictw Van Halen, choć zbytnio "ciężką" właściwie nie jest. Płyta wydana została w 1995 roku - krótko po tym, jak Eddie obciął włosy wskutek wewnętrznych przemian (i śmierci menedżera zespołu). Jest to chyba jedna z najbogatszych brzmieniowo płyt w dyskografii kapeli. Jeżeli ktoś zna VH z pierwszych płyt, powinien również posłuchać "Balance" lub wcześniejszego "F.U.C.K.", gdyż zmiana, jaka zaszła w brzmieniu, daje się z łatwością zauważyć. Mimo to, nadal są to ten sam Ed i spółka.
Płytę otwiera "The Seventh Seal" rozpoczynający się samplem śpiewów tybetańskich mnichów lub czegoś w tym rodzaju. Orientalne dźwięki szybko przerwane zostają jednak mocnym riffem wiosła Eddiego. Cały kawałek jest dość ciężki i, co ciekawe, brakuje w nim solówki. Mimo to jest świetny. Zaraz po nim usłyszeć można weselszy numer "Can't Stop Lovin' You" - utworek traktujący o miłości. "Don't tell me (what love can do)" również traktuje o miłości, ale w zupełnie inny sposób. Jest zimny i ciężki. Otwiera go twardy riff i początkowe wersy są niemal skandowane, potem zaś prawie wykrzykiwane. Bardzo ciekawy kawałek, coś na zasadzie "młodych gniewnych". "Amsterdam" to bogaty brzmieniowo utwór mówiący o... ćpaniu. No cóż, nikt nie powiedział, że piosenki VH są zawsze pouczające i przykładne. Ale w tym kawałku przykuwa uwagę świetna gra Eda w podkładzie... Zresztą to, co on wyprawia z gitarą na tej płycie, jest piękne. I nie chodzi mi tu o jakieś kosmiczne solówki czy inne pirotechniczne wyczyny. "Big Fat Money" to z kolei chyba najszybszy kawałek z płyty. Ludzie żądni są pieniądza, o tym wiedzą wszyscy... Bardzo fajna solówka, nieco humorystyczne brzmienie Ed uzyskał podłączając starą "335" do Marshalla. "Aftershock" to podobno nieco autobiograficzna piosenka Sammy'ego. Jest bardzo ciekawa, rozpoczyna się delikatnym riffem, zmieniającym się stopniowo w coraz cięższy, by w końcu "eksplodować". Zwróćcie uwagę na grę Alexa. Warto posłuchać kawałku po raz drugi skupiając się tylko na perkusji. Ten facet jest genialny i tyle. "Strung Out" to cosik grane na... strunach fortepianowych przy pomocy widelców, noży, piłeczek pingpongowych i baterii. Właściwie jest to kawałek z wielogodzinnego procesu znęcania się nad fortepianem przez Eda. Powstało toto w okolicach roku 1984 w czasie przeprowadzki do wynajętego domku wczasowego. Ed zawsze miewał zwariowane pomysły. "Not Enough" to piękna ballada. Rozpoczyna się fortepiankiem, potem wchodzi gitara. To chyba standardowy schemat w tego typu utworach. Coś na uspokojenie. "Doin' time" to nic innego jak krótka demonstracja umiejętności Alexa. Solo na perkusji płynnie przechodzi w "Baluchitherium" - dość długi kawałek instrumentalny. Dla mnie jest to chyba najciekawsza rzecz z płyty. Początkowo miało toto mieć również słowa, ale kapela stwierdziła, że bez nich jest lepiej. I dobrze. Nie będę się rozpisywał, to trzeba usłyszeć. Wspaniała, prosta linia melodyczna gitary przeplata się z ciężkim rytmem perkusji i basu. A na koniec wachlarz możliwości gitarowych Eda - całe zoo naśladowane gitarą: ptaki, dinozaury, słonie i co tam kto jeszcze usłyszy. Jest nawet pies Eda. "Take Me Back (deja vu)" to również dość spokojny utwór. Jako jedyny rozpoczyna się akustycznie, spokojnie. Dopiero w drugiej zwrotce wchodzi delikatnie gitara elektryczna. "Feelin'" - dla mnie chyba najlepszy kawałek z płyty, nie wiedzieć czemu jest ostatni. Bardzo fajny motyw wstępu, delikatne i spokojne brzdąkanie na gitarze przeobrażające się w cięższe wariacje. Cały utwór jest dość poważny, przygnębiający. Istnieje jeszcze jeden kawałek: "Crossing Over". Nie ma go na kasecie, nie wiem, czy jest na płycie, czy po prostu to kolejny "unreleased". Niemniej jest on bardzo dobry i ciekawy. Początek to bardzo fajne użycie efektu "volume vibrato" + "autopanu" - dźwięk "pojawia się i znika" na przemian w lewym i prawym głośniku. Utwór dość trudny, jednak po przesłuchaniu go kilkakrotnie okazuje się być wspaniałym dziełem.
Płyta mniej "wesoła" niż poprzednie. Jest poważniejsza, jakby Ed wreszcie dorósł. Ponadto jego geniusz nie wyraża się już tu głównie poprzez superszybkie solówki i bawienie się tappingiem. Tu Ed okazuje się bardziej wstrzemięźliwy, choć czasem daje upust swojej wyobraźni. Ale bogactwo brzmienia jego gitary zachwyca jeszcze bardziej niż na płytach poprzednich. Nie ma natomiast zbyt wiele keyboardu, najprawdopodobniej dlatego, że chyba po prostu nie pasowałby zbytnio do reszty. Jest to według mnie najlepsza płyta z całej dyskografii zespołu, cała napisana w d-mol, "najsmutniejszym z wszystkich akordów", jak to określił Ed. Zwróćcie również uwagę na grę Alexa. Ten facet naprawdę ewoluował i klepie jak szalony, z prawdziwym czadem. Wszyscy fani zespołu koniecznie powinni posiadać tą płytę, bezwzględnie. Dotyczy to również fanów talentu Eda, bo tu jego talent wspomagany jest przez najróżniejsze cuda dzisiejszej techniki... Gorąco polecam ten kawałek czystego hard rocka, a bliżej zainteresowanych kapelą zapraszam na van-halen.rockmetal.pl.
Gdybym miał wybrać jedną ich płytę wybrałbym tę!(potem "jedynkę";pomijam koncert i skłądanki "best of")