- Koncerty
- terminy koncertów
- galeria zdjęć
- relacje z koncertów
- Wieści
- wieści muzyczne
- kocioł
- dodaj wieść
- Płyty
- recenzje płyt
- zapowiedzi premier
- Wywiady
- wywiady
- Ogłoszenia
- ogłoszenia drobne
- dodaj ogłoszenie
- Zobacz
- wywiady
- forum
- linki
- rekomenduj muzykę
- korozja
- sondy - archiwum
- Redakcja
- o nas
- szukamy pomocników
- reklama
- polityka cookies
- kontakt
- Konto
- zaloguj się
- załóż konto
- po co?
recenzja: Vader "Welcome To The Morbid Reich"
Jestem wielkim fanem twórczości Vader i pana Wiwczarka. Nie boję się tego napisać, mimo iż zaraz rozlegnie się chóralne CHWD Megakrukowi! Takie życie, takie czasy - wali mnie to! To zespół, który od lat pacholęcych trzyma mnie za rękę i prowadzi przez kolejne kręgi deathmetalowego przedszkola, podstawówki, liceum i w końcu studiów wszystkich trzech stopni. To moi bohaterowie (bohater), którzy jako pierwsi otworzyli nie tylko moje uszy na śmierć metal, ale także podwoje światowych scen ciężkiego grania dla tego typu muzyki z kraju Piasta Kołodzieja i jego potomków. Malkontenci już są przygotowani na przyjście "Welcome To The Morbid Reich". Już wydali wyrok i pociągnęli dźwigienkę szafotu, pisząc w "ynterecie", że to gówno, że Vader to nie zespół, jeno tandem "Peter - Mario" nastawiony na rżnięcie sałaty, że w ogóle materiał nagrano w pojedynkę na kolanie, w dodatku znów pod batutą oklepanych Wiesławskich, i wydanie na niego pieniędzy będzie szczytem snobizmu. Nawet nie muszę spuszczać na owych zasłony milczenia. "Rzesza" zamknie im jadaczki samą muzyką. Tak jest moi mili. Nie trzeba miliona przesłuchań, by stwierdzić, że po świetnym, ale jednak w pewnym sensie przejściowym "Necropolis", generał Gwiazdy Śmierci powraca z materiałem najlepszym, co podkreślam, od "Revelations", a może nawet sławetnej "Litany".
Z podziwem, ale i pewną obawą obserwowałem kolejne etapy powstawania materiału oraz zamieszczane w necie raporty ze studio, które w parotygodniowych odstępach pokazywały, w jak błyskawicznym tempie "Welcome To The Morbid Reich" powstaje. W zasadzie wszystko w studio zdawało się dziać samo. Pełen luz, rezerwa i oszczędność w wypowiedziach Wiwczarka. Nagrywamy se perkusję, nagrywamy se basik, wokale, no i gitarki, i to tyle. W dodatku tytuł zapowiadający powrót do samego początku działalności Vader. Spodziewałem się więc prostego materiału opartego na kilku strzałach w pysk. I tutaj zaskoczenie, bo mimo tego wszystkiego krążek odpala się intrem ("Ultima Thule"), które z powodzeniem mogłoby rozpoczynać "Impressions In Blood" (w tym wypadku znów Siegmar). Podniosły klimat w stylu "Imperium Kontratakuje" płynnie wskakuje w kawałek tytułowy rozpędzający się prawie blackmetalową piłą gitary, by po sekundzie zawalić głośniki kanonadą obłędnie szybkiej maks-rozwały, której poślizgu nadaje piekielnie głęboki ryk Petera. Wprawdzie nic, czego przedtem nie było, ale natężenie i dynamika rzucają na kolana.
Już na początku odkrywamy stosunkowo nowe elementy w twórczości Generała. Po pierwsze to miejscami wysokie skrzeki, przywodzące na myśl patenty rodem z Deicide, druga zaś rzecz to partie solowe gitary Marka Pająka, tutaj do złudzenia przypominające barwą i fantazyjnym zawijasem nawet to, co Kirk Hammet czynił na "Black Album" pewnego mało znanego zespołu, ongiś mieszkającego w San Francisco. Kolejne przyłożenie w postaci "Black Eye" to już ukłon w stronę odwiecznej miłości Petera, czyli zespołu Slayer - charakterystyczne riffy i pierwsze solo, które z niczym innym, jak z "Reign In Blood" nie można porównywać. To jednak nie koniec, bo numer w kolejnych etapach miażdżąco zwalnia przy akompaniamencie wyśmienicie zaaranżowanego solo, które zamykając wałek składa hołd sławetnym wynalazkom mistrza Schuldinera. Dalej przed nami znany już wszystkim singlowy "Come And See My Sacrifice" - najbardziej charakterystyczny utwór Vader na tej płycie, mający swój początek w "Of Moon, Blood, Dream And Me" z "De Profundis", a koniec w "When Darkness Calls" z "Revelations", z tym, że bardziej przekombinowany, z licznymi zmianami temp i klimatów. Od kroczącej brutalki, aż po liczne wymiany gitarowe Wiwczarka i naczelnego z Esquarial.
Wciąż jednak przed nami najjaśniejsze momenty tej płyty. Mam tutaj na myśli takie hymny, jak w zasadzie instrumentalny "I Am Who Feast Upon Your Soul" (Peter wykrzykuje tylko kilka fraz) - przywodzący na myśl "The Lords Sedition" Deicide (z tym, że lepsze - doskonały klimat i wykonanie) - czy nowy murowany hit koncertowy "Only Hell Knows", w którym Paweł Jaroszewicz wykręca takie "beaty", że faktycznie chuja we wsi nie ma. Zakończenie płyty zaś ostatecznie dobija i to wcale nie prędkością. W "Balck Velvet And Skulls Of Steel" Vader do stawki dorzuca bowiem motywy a'la "Revelations Of The Black Moses". Kto pamięta budowanie napięcia w finale "Revelations", wie o czym piszę. Śmierć zwyczajnie odkłada tutaj kosę na bok i zasiada za sterami niemieckiego walca. Motorycznie, ciężko i do przodu, przy chórku skandującym słodkie "Hail!" (w końcu to album o Rzeszy) równa pole bitwy. Nie dziwota, przecież po blietzkriegu poprzedzającym to zakończenie nikt żywy w teatrze wojny przecież się nie ostał, a posprzątać wypada.
"Welcome To The Morbid Reich" to zdecydowanie oldschool Vader. Mówi o tym muzyka, okładka (wszystkie jej elementy - oko strażnika, logo rodem z okładki demówki Morbid Reich) i nawet sami twórcy. I o to chodzi. Vader, mimo muśnięć Marka Pająka czy kliku wstawek Siegmara, wciąż trzyma się sam za jajca i uskutecznia to, co wychodziło mu zawsze najlepiej - mordowanie na bitewną skalę. Do tego jednak dodaje nieznany od czasów przynajmniej "Revelations" rozmach, lekkie kombinowanie riffami, jak miało to miejsce na "De Profundis", i najlepsze w swojej za niedługo 30-letniej karierze brzmienie, w którym jak nigdy słychać nawet bas. Tak, ten sam nagrany przez... Petera, ale doskonale wpasowany w szereg innych instrumentów.
Fanom rekomendować nie muszę, my jesteśmy zawsze z Vader. Malkontentom z internetu, co to biadolą, jak kiedyś kochali Vader, a teraz to już kicha z kupy pomieszana z sikami, raczej materiał odradzam. Po jego przesłuchaniu zabrakłoby wam paznokci do obgryzania, względnie wylejecie sobie coś na klawiaturę lub zrobicie sobie krzywdę myszką. O czymś zapomniałem, a oczywiście. "Welcome To The Morbid Reich" - tłuste: Hail Vader!
Tylko gdzie się podziało to całe grono prześmiewców, teoretyków i znafcuf? Łyso komuś? Odnoszę wrażenie, że polać błotem to wszyscy chętni, a docenić to już gorzej hehe.
Ludzie, mamy płytę roku! Kurwa, cieszmy się:)
Świetne brzmienie (centralki perkusji nie brzmią jak pierdzenie komara - w końcu!) - selektywne, Vaderowe, ale... inne, głębsze, wyraźniejsze. Płyta mija cholernie szybko, ale chce się do Niej wracac... I o to chodzi w muzie...
Materiały dotyczące zespołu
- Vader
Najchętniej czytane recenzje
Lubisz tę plytę? Zobacz recenzje
Decapitated "Carnival Is Forever"
- autor: Megakruk
Kat & Roman Kostrzewski "Biało-czarna"
- autor: Do diabła
Samael "Lux Mundi"
- autor: Megakruk
Opeth "Heritage"
- autor: Megakruk
- autor: Tomasz "YtseMan" Wącławski
Metallica "Death Magnetic"
- autor: Ugluk