- Koncerty
- terminy koncertów
- galeria zdjęć
- relacje z koncertów
- Wieści
- wieści muzyczne
- kocioł
- dodaj wieść
- Płyty
- recenzje płyt
- zapowiedzi premier
- Wywiady
- wywiady
- Ogłoszenia
- ogłoszenia drobne
- dodaj ogłoszenie
- Zobacz
- wywiady
- forum
- linki
- rekomenduj muzykę
- korozja
- sondy - archiwum
- Redakcja
- o nas
- szukamy pomocników
- reklama
- polityka cookies
- kontakt
- Konto
- zaloguj się
- załóż konto
- po co?
recenzja: Vader "Tibi Et Igni"
Dłuuugo wycierałem własne nasienie z twarzy po wnikliwej analizie "Tibi Et igni", oj długo. Tym razem to nie tylko to, że jestem fanem Vader, kocham ten zespół, mam wszystkie płyty, EP, bootlegi, mini i czego by Peter nie zaryczał, to już mi stoi. Po przesłuchaniu dziesiątego długograja ongiś Olsztynian jestem po prostu szczęśliwy jak dziecko, któremu mama kupiła karabin na odpuście. Pisząc tę recenzję, nie muszę uciekać się do naginania rzeczywistości, masturbowania się sentymentami i zatrudniania niekwestionowanej 30-letniej legendy zespołu do sztucznego lobbowania w jego interesie. To nie jest tekst z cyklu - zajebiste, bo Vejda, lub hej Robinie z Behemoth na glebę. Wielu by oczekiwało takiego oczywistego "wymiotu", lecz nic z tego. Tutaj jest bowiem "ten Vader" i "ta muzyka". Odpalając "Dla Ciebie i Ognia" zawadzam zębami o sufit niczym za czasów piekielnych "De Profundis" czy "Black To The Blind" (choć to już nieco inne dźwięki) i w ogóle nie mam czasu na myślenie o tym całym okołomuzycznym pierdoleniu. Znów jest rok 95 i wiem, że coś takiego, jak konkurencja dla Pana Gwiazdy śmierci nie istnieje. On (oni) grają w swojej własnej lidze śmierć metalu, co ciekawe - wciąż wysoko ocenianego przez zagranicę, a u nas (też jak za starych czasów) opluwanego za chuj wie co. Ale do rzeczy.
Podoba mi się, że nikt nie przegrzewał tego wydawnictwa zanim się ukazało. Nie było tym razem raportów ze studia, ziewających jap braci Wiesławskich, relacjonujących rutyniarsko o przeżyciach związanych z kręceniem gałką w lewo i prawo, lub wynurzeń muzyków w stylu "jesteśmy tym razem najlepiej przygotowani, kupiliśmy sobie nowe wiosło, hej James Stewart - puknij w ten fajny talerz, a to nasza najlepsza płyta, bo to o czym śpiewamy, to nowy Koran, Biblia, podręcznik Tatarkiewicza w jednym dla upadłej młodzieży". Tego typu rzeczy były fajne parę lat temu, obecnie każdy w to się bawi, więc mnie osobiście takie banialuki już nie robią, a w przypadku, gdy efekt finalny mija się z zapowiedziami, wręcz wkurwiają.
Tak więc "Tibi Et Igni", jak na nasze standardy wydawnicze, pojawiło się w miarę po cichu. News na stronie, parę zdjęć Petera, na których wygląda niczym długowłosa, "krótsza" wersja Roba Halforda i mini "Go To Hell", po którym w zasadzie nic prócz stwierdzenia - "Vader i czy to przypadkiem nie zaginiona w kniejach wersja okładki 'Jump In The Fire' 'Tallicats z 84" - nie dało się napisać. Podobnie z towarzyszącą premierze płyty biografią zespołu autorstwa Pana Luxa "kiedyś metala" Occulty, na którą czekałem od przynajmniej 7 lat. Znów napiszę - radocha tym większa, bo i jedno, i drugie wydawnictwo dają radę, i to jak.
Skupmy się jednak na "Tibi Et Igni". Rzecz jasna od chuja tutaj typowych, vaderowych patentów. Sam początek wizyty w piekle w postaci nomen omen "Go To Hell" to oldskulmadafaka made in Wiwczarek. Paradoks - bo kawałek wymościł Marek Pająk, ale cóż, wchodzące po patetycznym intro, potężne riffsko tylko udowadnia, że "Spajdermen" tę kilkuletnią unitarkę przeszedł wręcz wzorcowo. Prosta, szybka, thrashowa pała leje po ryju, aż miło, także nabijaniem Docenta... ech, no tak... tzn. Dżemza Stewarta. Gdyby ktoś pytał, 666 z kolei perkusista w historii Vader, z wszystkich następców legendarnego Doca, najbardziej stylem zbliża się do jego unikatowego nepierdalania, łączącego siłę, prostotę, prędkość i znakomite wyczucie klimatu muzyki zespołu. Rewelacja! Za ciosem podąża też klasyczny "Where Angels Weep", który tempem spokojnie mieści się w ramach kanonu takiej "Litany". Blast blasta pogania, trochę znanych z "Welcome To The Morbid Reich" skrzeków i rozgrzewka długodystansowca gotowa.
"Armada On Fire" brzmi jak brakujący element przykrótkiej w porównaniu z imponującym ponad 40-minutowym trwaniem "Tibi Et Igni" - "Black To The Blind". Dalej, kto nie myje radarów od 30 lat i nie wie, że podstawą istnienia Vejda jest twórczość Slayer, z pewnością pomyli "Triumph Of Death" z "Necrophobic" lub "Reign In Blood". Czy z tego można jednak czynić zarzut? W tym momencie większość nażartych wszelakimi premierami ziewnie, popuka się w baniak i pobiegnie poszukać kolejnych rozwojowych produkcji, by być smart, wajz, trendy i modern talking. No to pa pa, stracicie swoiste vaderowe novum w postaci "Hexenkessel" - gdzie, w końcu, Peter we współpracy z Pająkiem wypełnia pozdrowienia z wkładki "De Profundis" sprzed 20 niemal lat, serwując danie zarówno dla amatorów kultu death, jak i black. Intro przywodzi na myśl "This Is The War", a potem po śmierć - thrashowych schodkach wbiega prawdziwe mardukowe piekło cyrkularek, by dobić heavymetalową solówką a'la Esqarial. Dla mnie bomba, przy tym mięso koncertowe, ciary na plecach i gwarancja moshu na misteriach. Wyciszenie pod koniec kawałka, uderzenia dzwonu, melorecytacja i wchodzący zaraz atak Peterowego "Yeeeeeeeahhhhhhh!!!", to czysta moc Panie Jezu. Chwilę potem doczekuję się i ja... kontynuacji pamiętnego "Reborn In Flames", tutaj pieszczotliwie ochrzczonego mianem "Robactwa Edenu", w którym roją się apokaliptyczne wycia gitar, solowe wiertary Pietrka, popisy Spidera i firmowe, riffowe "przeczołgiwacze".
Już na tym etapie ze spokojnym sumieniem wystawiam płycie maksa, ale Vaderowi wciąż mało, a rolę docinaczy, czy lepiej - dojebywaczy słuchacza, pełnią tutaj: chyba najbardziej rozbudowany w twórczości zespołu, miażdżący jaja patosem i nietzscheańskim przesłaniem "The Eye Of The Abyss" oraz finał pt. "The End", który jednak końcem się nie kończy, że tak powiem (patrz tekst). Ale po kolei. Pierwszy z wymienionych to rzecz, o którą nigdy Wiwczarka bym nie posądził. Katedralne intro (po raz enty Siegmar aus Vesanija), kroczące wejście, doskonale spasowanych esqarialowo - vaderowych wynalazków i ostatecznego napierdolu, wprost wyrywają z butów, czyniąc z tych 6 minut wielobarwny - jak na "deathkriegsmachine" - orgazm. Co przesłuchanie, to nowe doznania. Podobnie "The End", tuptający rytmami "Kingdom" czy "Revelation Of The Black Moses", gdzie bez dwóch zdań słychać echa kolejnej młodzieńczej fascynacji Petera, czyli Judas Priest. Może Vader mieli kiedyś taka płytę "The Beast", ale czegoś takiego na pewno nie (cover z "Reign Forever World" się nie liczy).
Do muzycznego dania głównego dodajmy jeszcze znakomitą okładkę mistrza Petagno, na której i tym razem dzięki Panu nie zabrakło "oka strażnika" i mamy komplet. "Tibi Et Igni" to po prawdzie najbardziej zamaszysty materiał w dziejach Vader. Prócz dobrze znanego i kochanego miotania ofiarami w rytm thrash deathu, Generał dopuścił do głosu nie tylko innych muzyków (Marek Pająk), ale dał też upust swoim słabostkom spoza tzw. kanonu, co do klasycznego szlachtowania wpuściło masę powietrza. Płyta brzmi potężnie, jest niesłychanie witalna, a dzięki zastosowanym, choć dobrze znanym, smaczkom (nie chodzi mi tutaj o legendarną studencką wędlinę) - niesłychanie atrakcyjna w odsłuchu. Ja nie mam więcej pytań, mnie to po prostu rozpierdala. Jeżeli miałbym się do czegoś przyczepić, to może do Nuclear Blast i Warner Polska, którzy podstawową wersję wydawnictwa opatrzyli tak chujową, ubogą wkładką, że aż wstyd, biorąc pod uwagę jakość materiału. Okładka jak najbardziej mistrzostwo planety, ale w środku prócz kilku fajnych, lecz dobrze znanych ze strony internetowej zdjęć - syf, kiła i mogiła. Nie każdy musi przecież połasić się na wypaśne digi czy inne "limited do cztery kopie 55 dekagram vinyl edition". "Tibi Et Igni", z uwagi na swoistą eklektyczność (death, thrash, black, heavy), z pewnością zaspokoi oczekiwania nie tylko fanów Vader, ale też tych do tej pory niezwiązanych z muzyką zespołu, którzy nie będą szukać wydań specjalnych. Tych może zniechęcić taka co by nie było - olewka. To co? Ocena chyba jest jasna. Klasyk, gruuuuby klasyk, na wiele przesłuchań.
Wydawcy zawsze starają się zgrać publikację książki o zespole z premierą płyty, żeby oba napędzały się promocyjnie. Mówię z doświadczenia zawodowego ;)
Na samym początku zacznę od końca - nie ma się co tutaj obrażać na to że pumpa używa ksywy, a Ty podpisujesz się prawdziwym imieniem i nazwiskiem. Taka jest na tym forum przyjęta forma i nie ma w tym nic złego. Wybierasz formę "Piotr Wiwczarek"? Prosiemy! :)
Co do samej treści wpisu pumpy to możliwe, że czasami poszedł za daleko w swoich tezach, ale też zaznacza, że jest to jego subiektywna opinia. Chyba nikt raczej nie sądzi, że można o czymś takim jak muzyka pisać obiektywnie. Wszystko opiera się na stwierdzeniu lubię/nie lubię, podoba się/nie podoba się. Megakruk jest na tym forum znany z tego, że ejakuluje przy każdej płycie Megadeth/Vader/Marduk, nawet jeśli jest to 15. składanka the best of i nikt mu tego nie ma za złe. Ot, taki ma gust i tyle. Akurat pumpie płyta się nie spodobała i o tym napisał bez jakiegoś chamstwa i hejterstwa bo takie jego prawo. Płaci pieniądze za płytę i oczekuje, że towar (nie oszukujmy się - płyta z muzyką to też towar jak każdy inny) na który wydał pieniądze spełni jego wszystkie oczekiwania. Jak pralka, banany czy gacie. Ot, zwykła krytyka. A to, że sam nie jest muzykiem więc nie ma prawa głosu jest już bardzo słabym argumentem. W takim razie na płytach VADER musiałyby być stickery z ostrzeżeniem - PARENTAL ADVISORY FOR PROFESSIONAL MUSICIANS ONLY! Artyści tworzą swe dzieła dla ludzi - widzów/słuchaczy i ich oczywistym marzeniem jest zebrać same pochwały ale trzeba się też liczyć z tym, że można zebrać baty. Ot, taki fach.
Sam też nie zaliczam się do grupy "wyznawców" tworzonej przez Ciebie muzyki, nie dostarcza mi ona już żadnych nowych doznań, a tego właśnie w muzyce szukam. Nie wyobrażam sobie, że nie mógłbym jednak o tym napisać w jakimś komentarzu (co zresztą czasami robię).
Podsumowując - płyta wyszła, autorzy zadowoleni, wydawca zachęca do kupna, jedni kupią i ejakulują, inni skrytykują, a jeszcze inni oleją. Sytuacja stara jak świat i nie ma co się tak denerwować.
Ja na przykład słucham teraz na zmianę nowych płyt Mustasch i Mastodon czy to się komuś podoba czy nie :)
Czy Halicki nagrał basy na "Tibi" ?/ Czy tak jak poprzednio Peter/Spider??
Bo o płycie mniej się mówi niż o ostatnim dziele Behemotha.
Materiały dotyczące zespołu
- Vader
Najchętniej czytane recenzje
Lubisz tę plytę? Zobacz recenzje
Behemoth "The Satanist"
- autor: Megakruk
Judas Priest "Redeemer of Souls"
- autor: Damian Mączyński
Decapitated "Blood Mantra"
- autor: Szamrynquie
Motorhead "Aftershock"
- autor: Mikele Janicjusz
Black Sabbath "13"
- autor: Dominik Zawadzki
nie wiem też jak wygląda oprawa graficzna "The Satanist" zespołu z którym Vader nie konkuruje ;), bo zwyczajnie nie mam tej płyty, wiem za to jak wygląda sesja na "Black to the Blind" i na "Impressions in Blood"
mnie nie zależy żeby w książeczce były cytaty byle było evil, a tak to wygląda, temat jest oklepany jak cztery litery pani stojącej przy drodze
odnośnie introsów, jak można nagrać taki plastik po płycie (WTTMR), na której takie nie były, to nie wiem, np. w "Go to Hell" wszystko brzmi fajnie, do póki nie wejdą dęciaki, mnie nie obchodzi czy zespół będzie robił introsy czy nie, ale jak mają być takiej jakości to podziękował
w przypadku promocji, od wczesnych lat 90. padło dziesiątki wypowiedzi, wytwórnia się stara ale przerosło ją coś tam vide Sytem Shock, olali sprawę Mystic, nie zrobili co obiecali Regain, to wszystko jest o tyle dziwne, że przy "The Beast" zespół wrzucał np. sekundowe, ale jednak filmy ze studia na swoją stronę, nim jeszcze powstał YT, korzystając z sieci w sposób, który jest dziś tak oczywisty, więc widać ktoś miał pomysł żeby przycisnąć z promocją i wytwórnia jak mniemam nie miała nic do tego, vader.pl, lata temu dostało jakąś nagrodę, za to od ponad 10 lat jedynie co uległo zmianie na stronie to skóra
książka w tym samym czasie jest moim zdaniem strzałem w stopę również ze względu na promocję, chyba logiczne jest że któryś produkt sprzeda się gorzej, a nawet jeśli można by wciskać książkę z płytą w niższej cenie, tudzież jakiś kod w książce do ściągnięcia singla, czy książka+audiobook, spotkania w księgarniach, nawet jeśli potrzebne/wskazane trąca myszką, ludziom przecież się nie chce
Mariusz Kmiołek zrobił taką promocję książce, że na facebooku obrażał kogo się tylko dało, a fanpage samej książki ma, czy też miał garstkę śledzących, bo nie widzę już tej strony
odnośnie osobistych przytyków, ja nie muszę nic Peterowi życzyć (niezależnie czy nim jesteś czy nie), po co, skoro człowiek utonął parę lat temu w żalach do wszystkich i akceptuje jedynie peany na swój temat
ps. moja kobieta ma się dobrze, a ja razem z nią