zaloguj się | nie masz konta?! zarejestruj się! | po co?
rockmetal.pl - rock i metal po polsku sobota, 23 listopada 2024

recenzja: Vader "Blood"

7.10.2012  autor: Megakruk
okładka płyty
Nazwa zespołu: Vader
Tytuł płyty: "Blood"
Utwory: Shape-Shifting; We Wait; As The Fallen Rise; Traveler; When Darkness Calls; Angel Of Death
Wykonawcy: Peter - gitara, wokal; Doc - instrumenty perkusyjne; Mauser - gitara; Novy - gitara basowa
Wydawcy: Metal Mind Productions
Premiera: 2003
Subiektywna ocena (od 1 do 10): 8

Więc tak. Słowa niniejszej recenzji skierowane są raczej do fanów Vader, którzy jakimś magicznym sposobem jeszcze nie mają mini albumu "Blood". Innym osobnikom i "osobniczkom" jak mniemam koło Freda i (lub) komina będzie latać, że Vader wydawał kiedyś fajne wydawnictwa EP. Ale po kolei.

Pierwsza sprawa znów rozbija się o okładkę, która w moim skromnym, ograniczonym estetycznie mniemaniu rozpierdala. "Blood" była pierwszym krążkiem Vader, który miałem na płycie kompaktowej i nawet nie wiedziałem, że ociekający posoką frontcover jest dziełem nielubianego przeze mnie, wszędobylskiego w owych czasach "Wiśni". Być może dlatego, że ten obrazek jest w pewnym sensie odmienny od tego, do czego Pan Jacek przyzwyczaił nas przy okazji oprawiania innych wydawnictw Massive Managment. Obraz spływającego starą posoką całunu, zrywając z futurystyczną konwencją, nabiera zdecydowanego, tajemniczego, acz brutalnego klimatu. Koszulinkę z tym motywem posiadam do dzisiaj i piorę ją w Woolite Perła Black Magic Premium - Hanka Mostowiak Vip Signature Kolekszyn, żeby przypadkiem się nie rozpadła, i mam na każdym koncercie brygady z Olsztyna. Prezentuje się wprost rewelacyjnie. Ja w niej też, jakby Panie pytały. Kto powiedział, że tylko w sportowych brykach nieciekawi, starsi panowie wydają się o 50% atrakcyjniejsi, co?

Tyle o konfekcji, pasmanterii i starowinkach z wybiegu. Co do ważniejszych kwestii muzycznych, cóż... "Krew", będąca zbiorem kawałków nagranych podczas tej samej sesji, co "Revelations" (3-7) i niedługo później (1-2), musi z założenia trzymać wysoki poziom deathmetalowego cholesterolu. Vader zawsze zapewniał, że nie traktuje wydawnictw mini w kategoriach "na odpierdol się". Nawet malkontenci muszą porządnie namyślić się na kiblu podczas porannego klejenia stolca, jaką szpilę i gdzie wstawić dajmy na to "Sothis" lub "Reign Forever World", na dodatek zaopatrzonych w czas trwania pełnych krążków(!).

Przyjęta w tzw. "towarzystwie" definicja EP - mini przez lata nabrała pejoratywnego znaczenia, definiując tego typu materiały jako cyt. "zbiór wypełniaczy" lub słabszych kawałków, które na album się nie zmieściły plus dwa remiksy, jeden live, pół intro i 20 deko salcesonu. "Blood", choć nie w całości, zdaje się przeczyć tej obiegowej opinii. Czy komuś przejdzie przez gardło takie stwierdzenie podczas odsłuchu rozpoczynającego rozlew juchy "Shape-Shifting"? Śmiem wątpić, a nawet jeżeli już ktoś otworzy z zasady japsko do malkontenckiego ujadania, nie zdąży puścić pary, którą okuty, rozpędzony bucior rzeczonej kompozycji wepchnie mu "zpatky" do gardła. Generalnie Vader robi tutaj co najlepiej potrafi, czyli smaży mięsiwo blastami, nie zapomina jednak o solidnym miażdżącym, a przy tym motorycznym niczym odgłosy diesla zwolnieniu i prezentacji sinusoidalnego ruchu wiosła. "We Wait" z kolei to powroty do czasów EP "Kingdom", a konkretnie numeru tytułowego z tamtego krążka. To wręcz jeden wielki autocytat, by nie rzec, tfu... autoplagiat. Nie zapowiada tego wprawdzie monumentalne otwarcie, ale dalej, nawet przy szczerych chęciach i uderzaniu się młotem w potylicę celem wywołania pozornej amnezji, nie będziemy krzyczeć "The Wait" jeno "Kiiiingdoom" - jak ktoś to lubił oczywiście. To samo riffsko, to samo "zawodzenie" gitki przeplatające rytmiczny riff, praktycznie identyczny aranż wszystkiego - nie robią na mnie wrażenia, by nie rzec, że wkurwiają. Jeżeli miałbym być jednak do końca sprawiedliwy, jako zdeklarowany wróg "Królestwa", stwierdzam że koniec końców "The Wait" jest jego lepszą wersją, co nie zmienia faktu, że nota leci w dół niestety.

Dalej, podobnie jak na "Revelations", jest już tylko lepiej. "Us The Fallen Rise" - klasycznie rąbie po plecach biczami Docenta, tremola Petera, charakterystyczna melodyka - być może vaderowy, niewyróżniający się standard, kości jednak połamane. Co innego królewski "Son Of Fire" (znany z wersji limitowanej "Revelations"), który jest już prawdziwym diamentem w diabelskiej koronie. Jeżeli życzyłbym sobie coś usłyszeć na żywca w wykonaniu Generała Gwiazdy Śmierci, to byłby to właśnie ten kawałek. Jest wprost idealny, począwszy od pokręconego wejścia, dalej - znanego z "Litany" - "Yeah!" Petera, wydającego w ten sposób komendę do ostrzału. Lokomotywa gitar, zaraz potworne dupnięcie blastem na dokładkę, po czym przestój i "zawyte" z oddali "son of fire take my soul!" - wzywają skutecznie na mszę i do radosnego wyznania wiary. Rewelacja! Zostaje nam jeszcze "Traveler", jawiący się jako typowy rozgrzewacz maszyny Wiwczarka. Średnio szybkie (jak na niego) wkręcanie się na obroty, wjeżdżamy na trasę szybkiego ruchu, a dalej gaz do dechy, ile Pani Bozia dała kuców. Solidnie, równiutko, skutecznie, niczym nalot dywanowy... któryś tam z kolei podczas manewrów wojskowych.

Przed nami jeszcze jeden z większych hitów "Revelations" - "When Darkness Calls" - który wsparty orgiastyczną, vaderową melodyką jest klasą samą w sobie. Nie będę się jednak nad nim zbytnio skupiał, bo dla nikogo nie stanie się jedynym powodem do zdobycia "Blood", a raczej zwrócę uwagę na cover Thin Lizzy "Angel Of Death". Choć te dwa kawałki już były na singlu dodawanym do "Thrash'em All", jeżeli ktoś nie zdążył zakupić, to polecam wziąć pod uwagę transfuzję "Krwi" choćby z tego powodu. Oczywiście fani Phila Lynotta zaraz powieszą mnie za jaja, ale mimo tego stoję i stać będę na stanowisku, że - podobnie jak w przypadku "I.F.Y" z "An Act Of Darkness / I.F.Y" (1995) oraz "Future Of The Past" (1996) - Vader zagrał w iście mistrzowski sposób. Może nie było to takie wyzwanie, bo w Thin Lizzy więcej twardego rocka, by nie rzec pierwocin heavy metalu, ale parę pomysłów przyciąga uwagę. Niby cover w miarę ciasno trzyma się oryginału, jednak doskonałym zabiegiem jest zastąpienie partii klawiszowej Darrena Whartona gitarą. Kto zaś może odtworzyć impresję klawa? Jest taki jeden, polnische Chuck Schldiner - Jacek "gomyhero" Hiro. Solóweczka, pyk - i sprawę mamy załatwioną. Doskonałe wpasowanie do stylistyki zespołu, a przy tym otwarcie oczu własnej publiki na twórczość nieco innego segmentu.

I tutaj, kończąc już, wycieczka osobista. Swego czasu pamiętam zdziwienie publiki Vader wzięciem na warsztat "I Feel You" Depeche Mode. Była to era, kiedy wśród braci ufnej w Lordzie pokutował moralny nakaz "jeśli nic cię nie pociesza, weź karabin strzel w Depesza". Potem sypnęło na dokładkę wynalazkami Paradise Lost ("One Second") czy Moonspell ("Sin/Pecado") wyraźnie inspirowanymi dokonaniami Brytoli i już coraz częściej podsłuchiwałem gadki w kuluarach koncertowych hal, że jakie to zajebiste. Ironia losu? Czy może aż tak bezmyślne z nas wieprze?

EP-ki trudno stawiać na równi z pełnymi albumami. Z reguły nie wnoszą do stawki niczego nowego. Zbierają kawałki z singli, dorzucają jakieś tam numery live, stąd w zasadzie nie wiem, czy warto zaprzątać sobie głowę wycenianiem ich na punkty. To rzeczy stricte dla fanów, co do "Blood" jednak uczciwie stwierdzam, że to jeden z moich faworytów autorstwa Vader - w tej kategorii wagowej. No i kto do chuja wafla pomylił kolejność utworów we wkładce, się pytam? To tyle.

Komentarze
Dodaj komentarz »
re: I Feel You - Depeszowcy a Metalowcy
wac (gość, IP: 62.21.35.*), 2012-10-09 21:16:09 | odpowiedz | zgłoś
Depesze to jest faken legenda i nie zmieni tego nawet chujowizna jaką nagrywają od 15 lat
re: I Feel You - Depeszowcy a Metalowcy
RadomirW (gość, IP: 193.219.114.*), 2012-10-10 13:09:29 | odpowiedz | zgłoś
Akurat Ultra to jedna z ich najlepszych płyt nie tylko dlatego, że po jej wydaniu zespół zaczął być popularny w kręgach metalowych. Playing the angel to także zajebisty album. Pozostałe dwie nagrane w ostatnich 15-u latach są słabsze, ale i tak według mnie dużo lepsze do tego co prezentowali choćby na Speak and Spell. Wbrew obiegowym opiniom Depeche nie skończyli się z odejściem Alana Wildera ale do dziś nagrywają co najmniej dobre albumy.
re: I Feel You - Depeszowcy a Metalowcy
Marcin Kutera (wyślij pw), 2012-10-10 13:52:57 | odpowiedz | zgłoś
Ultra jest ok, masz rację. Mnie zdecydowanie zabija Black Celebration, Songs of Faith and Devotion, Violator i jedynka Speak & Spell.
Vader ma lepsze epki
RadomirW (gość, IP: 193.219.114.*), 2012-10-08 13:12:43 | odpowiedz | zgłoś
Jeśli chodzi o epki Vadera to najlepsza jest Sothis a na drugim miejscu Reign Forever World. Potem bym chyba ustawił The art of war, która mimo że jest bardzo krotka to jednak zawiera sam premierowy materiał, którego nie ma na płytach. Blood byłaby czwarta w kolejności a przed Kingdom, która jest zdecydowanie najsłabsza. Blood bym dał 7/10, najlepszy na tej plycie jest początek (premierowe kawałki) i koniec (cover Thin Lizzy). Napieprzacze ze środka to dla mnie typowe wypełniacze, ktorym daleko do najlepszych kawałków Wiadra w tym stylu. A zamieszczenie When darkness calls w tej samej wersji co na Revelations to jak dla mnie totalne nieporozumienie - to już bym wolał coś z koncertu albo remiks.
whiskey in the wykonawca
Krasnal Adamu
Krasnal Adamu (wyślij pw), 2012-10-07 17:03:45 | odpowiedz | zgłoś
Tak do wafla, to jeszcze "As the Fallen Rise" we wkładce nazywa się "As the Fallen Rise Again". Przypomina mi się staranność, z którą wykonano pierwsze dzieło Panzer X.
Ale wątpię, żeby po odsłuchaniu "Blood" fani Vader zainteresowali się jakoś wyraźnie Thin Lizzy. Zresztą otwarcie metalowców na TL miało swój szczyt kilka lat wcześniej - gdy Metallicats nagrało "Whiskey in the Jar".
2
Starsze »

Oceń płytę:

Aktualna ocena (72 głosy):

 
 
69%
+ -
Jak oceniasz płytę?

Materiały dotyczące zespołu

- Vader

Napisz recenzję

Piszesz ciekawe recenzje płyt? Chcesz je publikować na rockmetal.pl?

Zgłoś się!
Na ile płyt CD powinna być wieża?