- Koncerty
- terminy koncertów
- galeria zdjęć
- relacje z koncertów
- Wieści
- wieści muzyczne
- kocioł
- dodaj wieść
- Płyty
- recenzje płyt
- zapowiedzi premier
- Wywiady
- wywiady
- Ogłoszenia
- ogłoszenia drobne
- dodaj ogłoszenie
- Zobacz
- wywiady
- forum
- linki
- rekomenduj muzykę
- korozja
- sondy - archiwum
- Redakcja
- o nas
- szukamy pomocników
- reklama
- polityka cookies
- kontakt
- Konto
- zaloguj się
- załóż konto
- po co?
recenzja: Uphill Battle "Wreck Of Nerves"
Amerykańska wytwórnia Relapse z pewnością nie należy do tych, które stawiają na tanią szmirę i wakacyjne przeboje, w związku z czym bez zbędnych obaw i ceregieli włożyłem nową płytę amerykańskich grajków z zespołu Uphill Battle (szkoda, że nie Downhill - trochę sportu nikomu jeszcze nie zaszkodziło) do domowego odtwarzacza CD.
Zaskoczenia raczej nie było. Ot, taka mieszanka The Dillinger Escape Plan z odrobiną Converge i deathowej jazdy rodem z Florydy. Ładnie wyprodukowane, sprawnie zagrane, z denną okładką i kretyńską nazwą. Na dodatek męczy. Byłem wręcz zmuszony poprosić przerażoną rodzicielkę, żeby mnie przypięła pasami do fotela, bo w międzyczasie miałem wielką ochotę wyjść na wiosenny spacerek po śmierdzącym mieście. A tam jak się darli, tak się drą - raz więcej hard core'a, raz więcej kombinowania, ale jednak strasznie monotonnie i często bez pomysłu, czego dowodem głupawe "bzykanie" na jednej strunie. Wokale typowe dla takiej muzyki - "nie mam jąder i chcę o tym krzyczeć". Bardzo rzadko pojawia się jakaś sensownie zaaranżowana i wykrzyczana partia wokalna. W gruncie rzeczy na szczególną uwagę zasługuje głównie gra perkusisty, który bardzo sprawnie dostosowuje swój styl gry do klimatu danego utworu, często "łamiąc" metrum ciekawymi przejściami.
Jedenaście kawałków to jednak zdecydowanie za dużo jak na jeden raz obcowania z muzyką Uphill Battle. Tym bardziej, że nakładem tej samej wytwórni ukazała się niedawno druga, bardzo dobra płyta zespołu The End - "Within Dividia". Uphill Battle zostawiam na półce. Niech sobie leży.