- Koncerty
- terminy koncertów
- galeria zdjęć
- relacje z koncertów
- Wieści
- wieści muzyczne
- kocioł
- dodaj wieść
- Płyty
- recenzje płyt
- zapowiedzi premier
- Wywiady
- wywiady
- Ogłoszenia
- ogłoszenia drobne
- dodaj ogłoszenie
- Zobacz
- wywiady
- forum
- linki
- rekomenduj muzykę
- korozja
- sondy - archiwum
- Redakcja
- o nas
- szukamy pomocników
- reklama
- polityka cookies
- kontakt
- Konto
- zaloguj się
- załóż konto
- po co?
recenzja: UFO "UFO 1"
Debiutancka płyta UFO wypłynęła na rynek w czasie, kiedy właśnie zostały jasno określone kierunki, w których zmierzać będzie muzyka nazywana hard rockiem. Swój debiut niedawno zaliczyły takie zespoły jak Led Zeppelin, Deep Purple i Black Sabbath, i właściwie wszystko, co rock miał w przyszłości zaoferować, musiało się oprzeć na podstawach stworzonych przez tychże gigantów.
UFO na debiutanckim albumie oferuje muzykę ciężką, toporną, zdradzającą największe inspiracje twórczością Black Sabbath, głównie z ich pierwszej płyty (bo tylko ta wówczas była na rynku). Znacznie bardziej jednak niż w Black Sabbath na czoło wybija się bas, gitara natomiast stanowi jedynie jakby ozdobnik, choć istotny, jednak nie odgrywający w większości utworów roli wiodącej. Może być to prostą konsekwencją faktu, iż Mick Bolton do herosów gitary zdecydowanie nie należy, przeciwnie, nie przekonuje ani brudnym, amatorskim nawet jak na owe czasy brzmieniem, ani tym bardziej pozbawionymi inwencji i surowymi technicznie solówkami.
Na albumie znaleźć można kilka coverów, wykonywanych mniej lub bardziej udanie. Do udanych na pewno należy "ufowska" wersja "C'mon Everybody" Eddiego Cochrana, będąca nieśmiałym zwiastunem przyszłego, typowego dla UFO rockowego "czadu". Nie przekonuje natomiast nieco rozwlekła wersja "Who Do You Love" Bo Diddleya, będąca przykładem modnego jeszcze na przełomie lat 60-tych i 70-tych rozciągania kompozycji w instrumentalnych improwizacjach, niestety, w przypadku wczesnego UFO z kiepskim Boltonem na gitarze brzmi po prostu nudno, nie ma szans znaleźć się pośród klasyków w stylu "How Many More Times" Led Zeppelin czy "Wring That Neck" Deep Purple. Nieco ciekawiej natomiast prezentuje się "Come Away Melinda" grupy Weavers, w wersji ciężkiej, przygnębiającej, trudnej do skojarzenia z oryginałem.
Własne kompozycje UFO to, jak już wspomniałem, ciężkie, toporne utwory z prostymi riffami, o ograniczonej melodyce, w których zespół dość wyraźnie czerpie z ugruntowanych wzorców, głównie Black Sabbath, w "Follow You Home" dość bezczelnie i zbyt dosłownie kopiuje riff z "You Really Got Me" The Kinks. Zespół stosuje też niejednokrotnie kontrastowe zmiany tempa w środku utworów (mogące przywieść skojarzenie z późniejszą twórczością Iron Maiden, grupy nie ukrywającej wpływu UFO na swoją twórczość), uderza i odróżnia od twórczości innych zespołów silnie wyeskponowana, wiodąca linia basu. Udane kompozycje to instrumentalny "Unidentified Flying Object" - oparty głównie na basie monotonny riff, z wchodzącą unisono przenikliwą gitarą, grającą techniką podciągnięć w wysokich pozycjach i z silnym przesterem. Znów nieuniknione skojarzenia z Black Sabbath... Innym ciekawym utworem jest "Boogie", w którym słychać już ten, obecny w całej późniejszej twórczości grupy, charakterystyczny niemelodyjny wokal Mogga.
UFO debiutanckim albumem pokazało się jako zespół mający niemało do zaoferowania, jednak zmierzający jakby w niekorzystnym kierunku, grając "space rock", któremu jednak nie przypadło w muzyce się szczególnie rozwinąć. To, co szczególnie razi w całej wczesnej twórczości grupy, to kiepski gitarzysta, dzierżący w dłoniach bądź co bądź istotny w tym gatunku muzyki instrument...
P.S. W grudniu 2016 r. byłem na koncercie Uriah Heep w Katowicach - było cudownie!
Materiały dotyczące zespołu
- UFO