- Koncerty
- terminy koncertów
- galeria zdjęć
- relacje z koncertów
- Wieści
- wieści muzyczne
- kocioł
- dodaj wieść
- Płyty
- recenzje płyt
- zapowiedzi premier
- Wywiady
- wywiady
- Ogłoszenia
- ogłoszenia drobne
- dodaj ogłoszenie
- Zobacz
- wywiady
- forum
- linki
- rekomenduj muzykę
- korozja
- sondy - archiwum
- Redakcja
- o nas
- szukamy pomocników
- reklama
- polityka cookies
- kontakt
- Konto
- zaloguj się
- załóż konto
- po co?
recenzja: UFO "Covenant"
Aż pięć lat kazali nam muzycy UFO czekać na nowy materiał, w międzyczasie strasząc nas raz po raz napływającymi niepokojącymi wieściami o stabilności składu. Jak zwykle chodziło o Schenkera, ale, jak się okazuje, jedyna personalna zmiana w UFO nastąpiła na stanowisku perkusisty, które pan Andy Parker opuścił już raczej definitywnie. W końcu jednak, u schyłku tysiąclecia, po trzydziestu latach działalności, UFO prezentuje już szesnastą swoją studyjną płytę. I co?
Po udanej "Walk On Water" z 1995 roku, mimo całkiem uzasadnionych obaw co do twórczego "wypalenia" się muzyków UFO, fani mieli prawo żywić nadzieję, że nowy twór grupy okaże się arcydziełem. Marzenia jednak nie zawsze się spełniają, a "Covenant", choć nie razi przesadnie niskim poziomem, do największych osiągnięć artystycznych grupy raczej się nie wpisze. Skrajną naiwnością byłoby się spodziewać na płycie arcydzieł w stylu "Doctor Doctor" czy "Love To Love", UFO jednak już pokazało, że i w latach 90-tych potrafi tworzyć tak znakomite kawałki jak "Borderline", "Ain't Life Sweet" z "High Stakes..." czy "Pushed To The Limit" z poprzedniej "Walk On Water". I na "Covenant" mozna znaleźć perełki, ale czy poziomem dorównują tym wymienionym?
Do zdecydowanie udanych utworów na "Covenant" należą na pewno otwierający "Love Is Forever", a także "Serenade", podobać mogą się też "Unraveled", "Miss The Lights", "In The Middle Of Madness"... Nie znaczy to, że reszta nie zasługuje na uwagę, jednak w ogólnym rozrachunku większość pozostałych utworów jakoś szczególnie się nie wyróżnia, bazują bowiem na starym, sprawdzonym, ale niestety w końcu przestającym się sprawdzać patencie, praktykowanym latami przez UFO - prosty, ostry riff gitarowy w połączeniu z ograniczonym melodycznie, pełnym charyzmy wokalem Mogga. U schyłku wieku bowiem wokal Mogga nie ma już tej mocy co dawniej, uderza przede wszystkim jego wyraźnie obniżony rejestr, którego jeszcze 5 lat temu na "Walk On Water" nie było słychać aż tak wyraźnie. Współczesna muzyka rockowa wymaga też niestety już czegoś więcej, niż prostego riffu na gitarze, dlatego właśnie z "covenantowych" propozycji wygrywa między innymi "Serenade" swoją niezwykle bogatą aranżacją gitarową i cudownymi solówkami, zwłaszcza tą akustyczną. Podobnie "Love Is Forever" - to właśnie świetnie skomponowana partia gitary z ciekawą linią wokalu oraz pełna dynamiki aranżacja stanowią o sile tego utworu.
Mocną stroną albumu jest zdecydowanie Michael Schenker, co może szczególnie cieszyć tych, którzy skłonni byli go zakwalifikować już do muzycznych emerytów. Michael Schenker jako gitarzysta jednak, wirtuoz i improwizator, jednak nie jako kompozytor. Zdecydowanie efektownie wypadają na "Covenant" właśnie jego solówki, które przez to znacznie podnoszą wartość albumu - zwłaszcza te w utworach "Love Is Forever", "Midnight Train", "Fool's Gold", "The World And His Dog" no i oczywiście "Serenade". To jednak zdecydowanie za mało, aby całą płytę okrzyknąć rewelacyjną...
Można by powiedzieć: "mogło być gorzej". Rzadko komu udaje się wydać rewelacyjny szesnasty album studyjny w swej karierze. UFO trzyma wciąż przyzwoity poziom muzyczny, jak na legendę przystało, odnosi się jednak wrażenie, że przychodzi im to z coraz większym trudem. No cóż, jeżeli nowa płyta kogoś nie satysfakcjonuje dostatecznie, zawsze można sięgnąć po "Lights Out" czy "Strangers In The Night"...
Materiały dotyczące zespołu
- UFO