- Koncerty
- terminy koncertów
- galeria zdjęć
- relacje z koncertów
- Wieści
- wieści muzyczne
- kocioł
- dodaj wieść
- Płyty
- recenzje płyt
- zapowiedzi premier
- Wywiady
- wywiady
- Ogłoszenia
- ogłoszenia drobne
- dodaj ogłoszenie
- Zobacz
- wywiady
- forum
- linki
- rekomenduj muzykę
- korozja
- sondy - archiwum
- Redakcja
- o nas
- szukamy pomocników
- reklama
- polityka cookies
- kontakt
- Konto
- zaloguj się
- załóż konto
- po co?
recenzja: U2 "All That You Can't Leave Behind"
Sprawdzone marki nie zawodzą. To stwierdzenie nie jest bynajmniej rezultatem przeczytania przeze mnie kilku podręczników reklamy i marketingu. Nie - do takiej konkluzji doszedłem samodzielnie po kilkunastokrotnym przesłuchaniu najnowszej, dziewiątej już studyjnej płyty (nie licząc "Rattle And Hum") Irlandczyków z U2.
Udało się sprostać presji oczekiwań publiczności i krytyków. Udało się przede wszystkim dlatego, że grupę tworzy czwórka ludzi doskonałych w tym, co robią. Sekcja rytmiczna Adam Clayton - Larry Mullen należy bez wątpienia do najlepszych, to samo wypada też powiedzieć o jednym z najoryginalniejszych gitarzystów w dzisiejszym rocku, The Edge. Wokalista Bono jest jak zawsze klasą sam dla siebie - obdarzony szerokim pasmem głosu, potrafiący przekazać nim po prostu wszystko. Na "All That You Can't..." pole do popisu ma przede wszystkim The Edge. Ten krążek stanowi bowiem powrót do bardziej naturalnych brzmień, jak na płycie "Achtung Baby" czy może nawet "The Joshua Tree". Zespół radykalnie ograniczył w porównaniu do dwu poprzednich płyt ("Zooropa" i "Pop") stosowanie wszelkiej elektroniki, co sprawia, że jego nowa propozycja robi wrażenie mniej "wymęczonej", płynącej prosto z serca, szczerej i bezpretensjonalnej. Epatuje raczej spokojem niż jakimś stechnicyzowanym szaleństwem. W przeciwieństwie do większości fanów U2, bardzo lubię płytę "Pop", lecz i dla mnie jasne jest, że powrót do natury wyszedł zespołowi na dobre. Mamy jedenaście piosenek, każda z nich urzeka prostotą, swoistą zwiewnością i świeżością. Płyta mija prawie niezauważenie i od razu chce się nacisnąć klawisz "repeat" w odtwarzaczu i słuchać po raz kolejny... Poza trzema bardziej energetycznymi, zdecydowanie gitarowymi kawałkami - "Beautiful Day", "Elevation" i "New York" są to raczej piosenki stonowane i zawsze bardzo, bardzo ładne.
Przepiękne "Stuck In A Moment...", "Walk On", "Kite", "In A While" czy "Wild Honey" sprawiają, że chyba nie sposób się w tej płycie nie zakochać. I to już od pierwszego przesłuchania... Może brakuje trochę utworu takiej klasy jak "One" czy choćby "Wake Up Dead Man", ale przecież nie można mieć wszystkiego...