zaloguj się | nie masz konta?! zarejestruj się! | po co?
rockmetal.pl - rock i metal po polsku sobota, 23 listopada 2024

recenzja: Twelve Tribes "Rebirth Of Tragedy"

1.10.2004  autor: Tomasz "YtseMan" Wącławski
okładka płyty
Nazwa zespołu: Twelve Tribes
Tytuł płyty: "Rebirth Of Tragedy"
Utwory: Post Replica; Baboon Music; Translation Of Fixes; Venus Complex; Backburner; Chroma; The Train Bridge; Godshaped War; Luma; Flight Of The Pathogen
Wykonawcy: Adam Jackson - wokal; Andrew Corpus - gitara; Kevin Schindel - gitara; Matt Tackett - gitara basowa; Shane Shook - instrumenty perkusyjne
Wydawcy: Roadrunner Records, Metal Mind Productions
Premiera: 2004
Subiektywna ocena (od 1 do 10): 5

Twelve Tribes to amerykańska kapela, pochodząca z Dayton w Ohio, która istnieje już na muzycznym rynku niemal siedem lat. Teraz atakuje słuchaczy nową płytą pod tytułem "Rebirth Of Tragedy".

Atakuje... Tak, to bardzo trafne słowo, bo muzyka na albumie jest niezwykle drapieżna i zdaje się otaczać słuchacza, odbierając mu oddech. W ogólnym założeniu przypomina inne kapele Roadrunnera, jak Chimaira, Killswitch Engage czy Ill Nino. Tyle, że tu wszystko jest znacznie bardziej intensywne i miażdżące. Kaskada dźwięków, która sunie na słuchacza przypomina spienioną falę, nadciągającą nieubłaganie, mknącą przed siebie - na nic nie zważającą i na nic się nie oglądającą. Mocne, siłowe, drapieżne wokale, gitarowa ściana dźwięku i perkusyjna miazga. Oto Twelve Tribes: energia, siła i agresja - na melodię nie ma tu ani miejsca, ani czasu. Praktycznie zero zwolnień, zero odpoczynku.

No i właśnie skoro o odpoczynku mowa... Płyta jest męcząca. Jest to oczywiście moje całkiem subiektywne odczucie, ale "Rebirth Of Tragedy" tak na mnie działa. I w kontekście poprzedniego akapitu, to nie powinno specjalnie dziwić: intensywność tej muzyki powoduje bowiem, że moja biedna głowa ma dość i mówi "pas". I to nie dlatego, że nie lubię takiej agresywnej muzyki - wręcz przeciwnie. Uważam jednak, że nie do przecenienia są w tego typu graniu pewne proste zabiegi aranżacyjne: tu jakaś bardziej przystępna melodia, tam zwolnienie, gdzie indzie krótkie wyciszenie, czy wtrącenie akustycznej gitary. Daje to punkt zaczepienia podczas słuchania, a przede wszystkim jest znakomitym środkiem, aby dzięki kontrastowi ostre fragmenty zabrzmiały jeszcze bardziej agresywnie i brutalnie. To co napisałem w sposób genialny robi Killswitch Engage (szczególnie na "Alive Or Just Breathing"), a praktycznie w ogóle nie robi tego ich młodszy brat ze stajni Roadrunnera, czyli właśnie Twelve Tribes. Ten brak stopniowania napięcia i brak punktów zaczepienia powoduje, że muzyka robi wrażenie dość monotonnej i nużącej. Jeśli dołożymy do tego, fakt że większość numerów jest ze sobą połączonych, to nie dziwi, że czasami przelatują one nie wiadomo kiedy i gdzie. Wystarczy puścić płytę i stracić koncentrację na muzyce i nagle budzimy się z numerem 3 na wyświetlaczu odtwarzacza. Muzyka płynie, a w głowie nic nie zostaje...

Na szczęście w paru miejscach Twelve Tribes w sposób znakomity stosują wspomniane przeze mnie zabiegi i w efekcie mamy numery, które mają szansę zagnieżdżić się w głowie. Choćby zamykające płytę "Flight Of The Pathogen", które w okolicach trzeciej minuty cichnie, perkusja miękko wybija rytm, z daleka delikatnie pobrzmiewają gitary, wokal uspokaja się... Gdy spodziewamy się stonowanego zakończenia albumu, nagranie zaskakująco z powrotem odżywa pulsującą energią i dopiero ostatnie kilkanaście sekund tego kawałka to faktycznie delikatne zakończenie albumu. Innym przykładem może być "Chroma" z fajnym, gitarowym motywem.

Przed końcem chcę koniecznie wspomnieć o okładce, bo to jest akurat duży plus płyty. Widzimy postać ubraną w sutannę, obwieszoną różańcem i krzyżami (zgadnijcie kto to... ;)), z głową muchy (zdaje się, nie jestem biologiem ;-)) i postrzępionymi, ptasimi skrzydłami, stojąca na tle szaro-brązowo-brudnej panoramy miasta. Mroczny, trochę paranoiczny, a trochę apokaliptyczny klimat okładki naprawdę robi wrażenie.

Podsumowując stwierdzam, że Twelve Tribes to duża nadzieja na przyszłość. Chłopaki mają w sobie wielkie pokłady energii, tylko jeszcze muszą ją spożytkować w bardziej efektywny sposób. Bo "Rebirth Of Tragedy" to płyta dobra fragmentami, niezła, gdy słuchamy jej na wyrywki, natomiast w całości - męcząca. A to jest jeden z największych zarzutów, jakie można wskazać w stosunku do jakiejkolwiek płyty. Okładka zostanie mi w pamięci, muzyka - niestety nie.

Komentarze
Dodaj komentarz »

Oceń płytę:

Aktualna ocena (32 głosy):

 
 
62%
+ -
Jak oceniasz płytę?

Materiały dotyczące zespołu

Napisz recenzję

Piszesz ciekawe recenzje płyt? Chcesz je publikować na rockmetal.pl?

Zgłoś się!
Na ile płyt CD powinna być wieża?