- Koncerty
- terminy koncertów
- galeria zdjęć
- relacje z koncertów
- Wieści
- wieści muzyczne
- kocioł
- dodaj wieść
- Płyty
- recenzje płyt
- zapowiedzi premier
- Wywiady
- wywiady
- Ogłoszenia
- ogłoszenia drobne
- dodaj ogłoszenie
- Zobacz
- wywiady
- forum
- linki
- rekomenduj muzykę
- korozja
- sondy - archiwum
- Redakcja
- o nas
- szukamy pomocników
- reklama
- polityka cookies
- kontakt
- Konto
- zaloguj się
- załóż konto
- po co?
recenzja: TSA "TSA"
Metal Mind raczy nas ostatnio zremasterowanymi reedycjami płyt kilku ważnych, a dziś może troszeczkę przez szerszą publiczność zapomnianych zespołów polskiego rocka ostatnich dwóch dekad ubiegłego stulecia. Inicjatywa godna pochwały, bo w ręce słuchaczy trafia w ten sposób materiał wartościowy, a dotychczas trudno dostępny. Szczególnie prawdziwe jest to w przypadku TSA - legendy polskiego hard rocka, która młodszemu pokoleniu do tej pory znana była niemal wyłącznie z jednej tylko, wydanej przed siedmiu laty na CD składanki oraz z dwóch późnych albumów koncertowych nagranych w mocno przejściowych składach. Zdecydowanie zbyt długo przyszło nam czekać na kompaktowe wydania longplayów grupy... Jednak kiedy już się pojawiły, pojawiły się niemal hurtowo.
Cóż więc można powiedzieć o tzw. "czerwonej" płycie TSA - pierwszym studyjnym materiale grupy, wydanym w rok po debiutanckim "Live"? Dynamiczne riffy, "zaraźliwa" motoryka, proste środki wyrazu... Ot, esencja hard rocka. Przez zgryźliwców zespół od zawsze nazywany był polską kopią AC/DC - i słysząc numery takie jak "Nocny sabat", "Na co cię stać?", "Twoje sumienie" czy bonusowe "Mass media" trudno odmówić temu porównaniu racji... choć trudno jednocześnie uczynić z tych oczywistych nawiązań (czy raczej inspiracji) zarzut. Wiadomo, że finezja nie była mocną stroną żadnej z tych grup. Jednak wówczas, na początku lat osiemdziesiątych, w naszym szarym kraju mało kto grał w ten sposób - z podobną werwą, z podobnym zapałem i żarem. Dziś natomiast te właśnie cechy - wraz z nieskomplikowanymi, niewyrafinowanymi może i w pewnym sensie infantylnymi, ale niezmiennie aktualnymi buntowniczymi tekstami - bronią ten materiał przed eksmisją do muzycznego lamusa. Choć na wydanej w 1983 roku płycie wśród ostrych rockowych kawałków brakuje "teesowych" standardów porównywalnych z numerami z debiutu, trzyma ona dobry, równy poziom, tak że trudno wskazać zdecydowanego faworyta. Mnie najbardziej "wkręca się" w głowę "Ludzie jak dynie", ale może być to sprawa całkiem indywidualna... Standardami stały się natomiast dwie chwile wytchnienia do hardrockowego riffowania: słynne "Trzy zapałki" - powolna bluesowa ballada o tekście, jak to bywa z wierszami Jacquesa Preverta, tyle prostym, co zmysłowym, oraz interesująco jak na ówczesne TSA zaaranżowane "Bez podtekstów". Krążek uzupełnia bonus w postaci wspomnianych już "Mass mediów" oraz "Wpadki" - dwóch klasycznych numerów z "Live" w rzadkich (bo nie wydanych na żadnym longplayu) wersjach studyjnych - oraz nagranie wideo "Trzech zapałek" z Rockowiska '81.
Starzy (a tym bardziej "średni") fani TSA krążek kupią z całą pewnością. Sądzę - a właściwie mam nadzieję - że sięgną po nią także ci młodsi, którzy dopiero niedawno poznali zespół. Czy "TSA" sprawdza się również jako wizytówka? Choć z pewnością nie jest to "greatest hits", sądzę, że tak.
Materiały dotyczące zespołu
- TSA