- Koncerty
- terminy koncertów
- galeria zdjęć
- relacje z koncertów
- Wieści
- wieści muzyczne
- kocioł
- dodaj wieść
- Płyty
- recenzje płyt
- zapowiedzi premier
- Wywiady
- wywiady
- Ogłoszenia
- ogłoszenia drobne
- dodaj ogłoszenie
- Zobacz
- wywiady
- forum
- linki
- rekomenduj muzykę
- korozja
- sondy - archiwum
- Redakcja
- o nas
- szukamy pomocników
- reklama
- polityka cookies
- kontakt
- Konto
- zaloguj się
- załóż konto
- po co?
recenzja: Tristania "Widow's Weeds"
Najpierw pojawiły się reklamy, które jednogłośnie okrzyknęły Tristanię nową rewelacją gotyckiego metalu. Przyznam, że przeważnie podchodzę dość sceptycznie do tego typu określeń; wiadomo przecież, że w znacznej większości to jedynie puste słowa, kolejny chwyt reklamowy. Jak więc odróżnić perełkę od ziarnka grochu? Cóż, istnieje tylko jeden sposób, niekiedy dość męczący - zapoznanie się z twórczością tej nowej rewelacji...
Czasem jednak można się miło rozczarować. Tak właśnie jest w przypadku Tristanii. Może "nowa rewelacja" to jednak zbyt wiele, ale "niespodzianka", to już właściwe określenie dla płyty "Widow's Weeds". Teraz, gdy Theatre of Tragedy (to zdecydowanie najbliższe porównanie) złagodniał, Tristania ma szansę stać się kontynuatorką ich wcześniejszych dokonań. Właściwie następcy Mistrzów nie wprowadzają niczego nowatorskiego, świeżego - jest eteryczny, czuły głos wokalistki, uzupełniany przez "rasowy" growling, ciężkie gitary, emocjonalne pasaże klawiszy, gotycki klimat, metalowe ujęcie smutku, żal, patos, natchnienie... Ale to ciekawe granie, pełne różnych barw i odcieni. Poza tym w kompozycjach Tristanii odnaleźć można jakby więcej "brudu", ciężaru, brutalności, przytłaczającejącego cierpienia ("December Elegy", "Midvintertears", "Pale Enchantress") niż na bardziej romantycznym "Velvet Darkness they Fear" Theatre'ów. "Widow's Weeds" to przerażająca podróż przez wewnętrzny smutek i ból. Przez miłość i łzy. Przez piękno i chłód...
Teraz pamiętam... Byłam tu zanim on podał dłoń zimnej śmierci. To było nasze miejsce, nasz raj. Przychodziliśmy tu, aby wypłakać się z naszych smutków. Aby śnić głęboko w swoich ramionach. Budziły nas płomienie złotego słońca. Utulały serenady drżącego wiatru. Nasze dusze, nasze serca, wspomnienia i pragnienia - wszystko było jednością... Lecz teraz jestem tu sama. Samotnie spaceruję brzegiem zdradliwej rzeki. Widzę jak jej leniwe fale unoszą na sobie jakiś cień. Gdzie jesteś, gdy płaczę w samotności? Gdzie byłeś, gdy strach odnalazł moją duszę? Gdzie będziesz, gdy zacznę umierać? Wołam przez łzy Twoje imię. Lecz słyszę tylko ciszę, która rani moje serce. Żałobny dzwon już dawno wyśpiewał dla Ciebie litanię boleści. Śmierć przyszła tak nagle... Zamknąłeś oczy, by śnić o wiecznym świecie. Słyszę grudniową elegię, nuconą przez drżący wiatr. Wciąż nie wiem, gdzie śpi Twój duch. Wciąż nie wiem dlaczego blada śmierć tak bardzo boi się przyjść po moją zwiędłą duszę... Znów płaczę nad otchłanią tysiąca rozdartych snów. Znów tonę w raniącym pięknie zimnej rozpaczy...
"Widow's Weeds" - apogeum melancholii, desperacji, bólu, uniesień... Smutek utkany z majestatycznych brzmień. Dźwięki zimnych koszmarów - okrutnie przerażające, ale piękne, raniące, ale cudowne. Ta płyta wydobędzie z duszy wszystko to, o czym tak bardzo chciałbyś zapomnieć, wycinki życia utkane z łez i cierpienia. Bo przecież największy ból jest jednocześnie największą rozkoszą...
Takich płyt mogę wymienić na palcach jednej ręki [np. Mike Oldfield - Tubular bells II, Pink Floyd - Atom heart mother]