- Koncerty
- terminy koncertów
- galeria zdjęć
- relacje z koncertów
- Wieści
- wieści muzyczne
- kocioł
- dodaj wieść
- Płyty
- recenzje płyt
- zapowiedzi premier
- Wywiady
- wywiady
- Ogłoszenia
- ogłoszenia drobne
- dodaj ogłoszenie
- Zobacz
- wywiady
- forum
- linki
- rekomenduj muzykę
- korozja
- sondy - archiwum
- Redakcja
- o nas
- szukamy pomocników
- reklama
- polityka cookies
- kontakt
- Konto
- zaloguj się
- załóż konto
- po co?
recenzja: Tormentor "Recipe Ferrum!"
Podobnie jak wielu z Was, oczekiwałem po nowym krążku węgierskiej legendy drugiego "Anno Domini". Ludzi, którzy do tej pory mają takie podejście, chciałbym brutalnie sprowadzić na ziemię. Dwanaście lat to kupa czasu i oba albumy dzieli ogromna przepaść. "Recipe Ferrum!" to płyta inna - dojrzała, doskonała technicznie i przede wszystkim głęboko zakorzeniony w węgierskiej kulturze.
"Recipe Ferrum!" zabił mnie już na samym wstępie. Wyobraźcie sobie, że otwierające płytę intro jest żywcem zerżnięte z "Anno Domini" - oczywiście odpowiednio odgrzane, z dość długą solówką w środku numeru. Myślałem, że nawiązań do dwóch kultowych dem z 1988 roku będzie znacznie więcej, ale na wspomnianym intrze kończą się praktycznie wszystkie podobieństwa. Czy to źle? Wydaje mi się, że jednak nie. Tormentor odważył się zrobić krok naprzód i mimo początkowego jęku zawodu, można jednak odnaleźć w tym wszystkim prawdziwą głębię. Muzycznie Węgrzy obracają się teraz w klimatach zwykłego hard rocka, słodzonego czasami ciekawymi partiami klawiszy. Jedyna rzecz, która się nie zmieniła, to zajebiście chore wokale Atilli - wierzcie mi na słowo - tysiąc pięćset razy lepsze niż na kultowym "De Mysteriis Dom Sathanas" Mayhem. Atilla bardzo podszkolił swój warsztat, jego głos jest po prostu niesamowity (potwierdza to zresztą nie tylko nowy Tormentor, ale także drugi album jego innego projektu zwącego się Plasma Pool).
Płyta została podzielona na trzy części. O ile do pierwszej z nich każdy człowiek ceniący ambitną muzykę nie powinien się przyczepić, tak przy odsłuchu drugiej można nabawić się sporych wątpliwości. Dlaczego? Po pierwsze, poszczególne kawałki zawarte w tym epizodzie śpiewane są po węgiersku, a po drugie - pomysły w nich zawarte mogą budzić z początku uśmiech politowania. Gdy pierwszy raz usłyszałem te utwory, uważałem je za totalną pomyłkę. Na ziemię sprowadził mnie dopiero mój znajomy, który stwierdził, że nie ma się z czego śmiać, bo tylko rodowity Węgier potrafi odnaleźć w nich jakiekolwiek walory artystyczne. I ma rację! Nigdy nie docenimy czegoś, co mocno zakorzenione jest w zupełnie innej kulturze, będziemy się śmiać z fragmentów, które dla Węgra są czymś zupełnie naturalnym. Myślę, że stwierdzenia o niepoczytalności umysłowej członków Tormentora podczas tworzenia tych numerów są grubo przesadzone. Wszystkie te utwory mają głęboko ukryty sens, którego my Polacy nigdy nie odnajdziemy.
"Recipe Ferrum!" to według mnie album genialny. Chociaż początkowo można mieć co do niego bardzo mieszane uczucia, jest jedyny w swoim rodzaju. Pamiętajcie, że tej płyty nie można pokochać od razu. Podobnie jak w przypadku nowego Mayhem, trzeba ją wałkować na okrągło kilkanaście razy dziennie, żeby wreszcie odnaleźć ukryty przekaz muzyków. Przekaz mówiący, że przeszłość to już tylko historia i trzeba uderzać w nowe rejony. A są to rejony, wokół których tylko ambitny słuchacz nie przejdzie obojętnie...
Faworyty: wszystko!