- Koncerty
- terminy koncertów
- galeria zdjęć
- relacje z koncertów
- Wieści
- wieści muzyczne
- kocioł
- dodaj wieść
- Płyty
- recenzje płyt
- zapowiedzi premier
- Wywiady
- wywiady
- Ogłoszenia
- ogłoszenia drobne
- dodaj ogłoszenie
- Zobacz
- wywiady
- forum
- linki
- rekomenduj muzykę
- korozja
- sondy - archiwum
- Redakcja
- o nas
- szukamy pomocników
- reklama
- polityka cookies
- kontakt
- Konto
- zaloguj się
- załóż konto
- po co?
recenzja: Tommy Keene "Crashing The Ether"
Człowiek uczy się całe życie. Kolejny dowód na to pojawił się przy okazji opisywanej właśnie płyty. Czy wiedzieliście, że istnieje rodzaj muzyki nazywany "power pop"? Ja nie wiedziałem i osobiście nie wpadłbym na takie, trochę dziwne zestawienie. Ale mniejsza o nazewnictwo - najistotniejsze, że jednym z najważniejszych przedstawicieli tego muzycznego nurtu jest Tommy Keene. A "Crashing The Ether" to jego najnowsze dzieło - niemal w całości odegrane przez samego artystę.
Co do muzyki, to można ją nazwać power popem, ale można też powiedzieć, że jest to połączenie popowej melodyjności i lekkości z luzacko odgrywanymi, ale i całkiem zadziornymi gitarowymi riffami. Średnie tempo, stonowany wokal, miarowe rytmy, piosenkowa struktura czasowo zamknięta zwykle w okolicach czterech minut. Z rzadka upiększone jest to solówką, choć jak już przychodzi co do czego, to trzeba przyznać, że robią wrażenie ("Texas Tower #4"). Wszystko to z pewnością nie kładzie na łopatki, ale z drugiej strony większość kawałków ma fajny klimat i jest dość chwytliwa. Szczególnie dotyczy to środkowej części płyty (numery od 3 do 6, czyli od "Quit That Scene" do "Lives Become Lies"), a do najlepszych kawałków dołożyłbym jeszcze nieco wolniejsze i spokojniejsze "Texas Tower #4".
Fajna, luzacka płyta z sympatycznym feelingiem. Jeśli ktoś lubi takie łagodniejsze, ale nie pozbawione zaciętości granie, to myślę, że płyta mu się spodoba.