- Koncerty
- terminy koncertów
- galeria zdjęć
- relacje z koncertów
- Wieści
- wieści muzyczne
- kocioł
- dodaj wieść
- Płyty
- recenzje płyt
- zapowiedzi premier
- Wywiady
- wywiady
- Ogłoszenia
- ogłoszenia drobne
- dodaj ogłoszenie
- Zobacz
- wywiady
- forum
- linki
- rekomenduj muzykę
- korozja
- sondy - archiwum
- Redakcja
- o nas
- szukamy pomocników
- reklama
- polityka cookies
- kontakt
- Konto
- zaloguj się
- załóż konto
- po co?
recenzja: Time Requiem "Optical Illusion"
"Optyczna iluzja" to trzeci album szwedzkiego Time Requiem. Płyta zwróciła moją uwagę okładką, która ze swoją fajną kolorystyką oraz motywem postaci żonglującej tzw. figurami niemożliwymi, robi ciekawe wrażenie. Co do muzyki natomiast, to gdy uruchomiłem CD moim pierwszym skojarzeniem był niemiecki Vanden Plas. Podczas dalszego słuchania wyszły jednak inne elementy charakterystyczne, wyraźnie odróżniające Time Requiem od wspomnianej kapeli. A więc - po pierwsze i najważniejsze - bardzo duża rola klawiszowca, który wygrywanymi przez siebie motywami i szybkimi solówkami potrafi zdominować całą muzykę. A więc nawiązania do klasyki, słyszalne w niemal każdym numerze, dzięki czemu zawartość płyty kojarzy się trochę z Malmsteenem. A więc powermetalowe naleciałości. A więc wokalista, który często operuje w wysokich rejestrach. W sumie słucha się tego nieźle, choć trzeba przyznać, że od oryginalności dzielą zespół lata świetlne. Z drugiej strony numery takie jak nagranie tytułowe czy otwierające "Sin To Sin" są naprawdę dobre. A jako najciekawszy element układanki wskazałbym... wokalistę. Bo chociaż, jak napisałem powyżej, lubi on eksplorować wyższe częstotliwości, to - i to jest zaskakujące - robi to z takim wyczuciem, że nie jest to irytujące. Przeciwnie: czy to dzięki kojarzącej się troche ze Stevem Walshem z Kansas manierze (posłuchajcie "Miracle Man") czy też niezłym liniom melodycznym (chwilami nieco zbyt "polukrowane", ale piekielnie czepliwe), śpiew pana Edmana robi na mnie bardzo pozytywne wrażenie. Odmiennie natomiast działa na mnie najbardziej charakterystyczny dla Time Requiem element, czyli klawisze, które są zdecydowanie zbyt wszędobylskie i natrętne, zbyt często też - jak na mój gust - sięga pan Andersson do ultraszybkich pasaży, niemal całkowicie zapominając o tak kapitalnej możliwości, jak wygrywanie subtelnych klawiszowych teł. Zaburzona jest także równowaga między klawiszami, a gitarami, co daje w efekcie muzykę nieco zbyt miękką i trochę przesłodzoną, a na dłuższą metę - wręcz męczącą.
Nie jest to muzyka moich marzeń, ale słuchać się tego da, szczególnie na zasadzie "podkładu" dla innych czynności (sprawdza się np. w samochodzie) i w niedużych dawkach. Ot, taki sobie średniak.