- Koncerty
- terminy koncertów
- galeria zdjęć
- relacje z koncertów
- Wieści
- wieści muzyczne
- kocioł
- dodaj wieść
- Płyty
- recenzje płyt
- zapowiedzi premier
- Wywiady
- wywiady
- Ogłoszenia
- ogłoszenia drobne
- dodaj ogłoszenie
- Zobacz
- wywiady
- forum
- linki
- rekomenduj muzykę
- korozja
- sondy - archiwum
- Redakcja
- o nas
- szukamy pomocników
- reklama
- polityka cookies
- kontakt
- Konto
- zaloguj się
- załóż konto
- po co?
recenzja: Tiamat "A Deeper Kind Of Slumber"
Właściwie nie miałem kupować tej płyty. Po tym, co usłyszałem na Metalmanii, uznałem, ze Tiamat kończy się dla mnie na "Wildhoney". Ale w końcu przeważył sentyment, no i fakt, że miałem kasę. Kupiłem. Po pierwszym przesłuchaniu stwierdziłem, że 16 zł poszło w błoto. Płyta mi się nie podobała, w porównaniu do "Clouds" była beznadziejna. Nie załamałem się jednak i mężnie przesłuchiwałem ją jeszcze parę razy. O dziwo znalazłem kilka jaśniejszych stron.
Całość zaczyna "Cold Seed", promowany wcześniej w mediach. Spokojny początek, a później wejście ostrej gitary, która robi wrażenie klimatu techno. Na szczęście tylko robi wrażenie. Później "Teonanacatl", utwór w którym słyszałem dawne Tiamat, jeszcze z "Wildhoney". Bardzo dobry wokal (może nawet chóralny śpiew) i powolny rytm tworzą naprawdę ciekawy klimat. Niestety dwa kolejne utwory: "Trilion Zillion Centipedes" i "The Desolate One" to już techno. Nie słychać gitary, całość opleciona jest przez powolny, denerwujący rytm. Wokal sprowadzony do postaci szeptu jest chyba najlepszą stroną tego utworu, ale i tak to najgorszy kawałek na płycie. Po tych dyskotekowych klimatach usłyszałem szum morza. Tiamat lubi takie odgłosy natury i to jest też zapowiedź bardzo dobrej, nastrojowej ballady. Choć podobieństwo nie jest wielkie, to "Atlantis As A Lover" od razu skojarzyło mi się z "Do You Dream Of Me". W tym utworze widać (a raczej słychać) fascynacje Pink Floyd. Po zakończeniu piosenki szum morza nie ustaje - zostajemy przeniesieni do kolejnego "Alternation X 10". Podobny klimat, choć nieco ostrzejszy refren i przepiękna gitara. Johana zainteresowały też orientalne klimaty, czego wyrazem jest "Four Laery Biscuits". Na szczęście nie słychać tam tradycyjnych orientalnych instrumentów ani zaśpiewów, ale wrażenie jest dość mocne, choć niezbyt pozytywne. Następne dwa utwory: "Only In My Tears It Lasts" i "Whores Of Babylon" to znowu techno, techno, techno i brak powiązania z metalem. I o ile w "Only ..." rytm ten slychać tylko gdzieś w tle, to w "Whores..." jest już na pierwszym planie i nie bardzo jest do zniesienia. Później mamy kolejne uspokojenie i śliczną (inne słowo mi się po prostu nie nasuwa) balladkę instrumentalną "Kite". Cóż, na jakiejś płycie Clahhad zrobiłaby duże wrażenie, bardzo nastrojowa ze wspaniałym brzmieniem klawiszy, ale do ogólnego klimaty płyty jakoś mi nie pasuje. Potem usłyszałem nareszcie coś bardzo znajomego. Pamiętacie "ptaszki", którymi zaczyna się "Wildhoney"? Też tu są. Rozpoczynają dwa zdecydowanie najlepsze utwory płyty: "Phantasma de Luxe" i "Mount Marilyn". Niby nie są niczym specjalnie wspaniałym, ale po kilkukrotnym przesłuchaniu płyty uznałem, że kupno jej nie jest błędem. I bardzo dużą rolę odegrały w tym właśnie te utwory. Wreszcie nie słyszę techno tylko napięty, chrapliwy wokal Edlunda, gitarę w tle i głęboki rytm perkusji oraz basu. I na koniec tytułowe "A Deeper Kind Of Slumber". Niezły utwór w stylu Depeche Mode i J-M. Jarre (serio), ale jak na końcówkę i "sztandar" płyty zdecydowanie za słaby.
To tyle, jeśli chodzi o "analizę". Wrażenia po "A Deeper..." są mieszane. Na pewno nie spodoba się osobom, które z twórczości Tiamat uznają tylko "The Astral Sleep" i "Sumerian Cry". Jest po prostu inna. Nie jest taka tragiczna, jak się by wydawało na początku, ma swoje dobre strony. Jedno jest pewne - nie jest to ich najlepsza płyta. Ale też nie można powiedzieć, ze Edlund odwrócił się całkiem od metalu i powędrował w strone techno. Gdyby nie dwa utwory "The Desolate One" i "Only...", można by powiedzieć, że to po prostu bardzo lekki i melodyjny doom, może coś w stylu Anathemy i ich "Eternity". Gdyby...
Poza tym grały tam super bandy: Angels of Light (projekt Giry ze Swans), Jarboe (niegdyś przecież w duecie z Girą w Swans), The Vanishing z genialną Jessie Evans, a nawet XIII. stoleti.
Ogólnie to był niszowy klub, nie wiem jak teraz, gdyż byłem 3 lata temu jak jeszcze klub nosił nazwę No Mercy
Materiały dotyczące zespołu
- Tiamat
Najchętniej czytane recenzje
Lubisz tę plytę? Zobacz recenzje
Type O Negative "October Rust"
- autor: Margaret
Metallica "...And Justice For All"
- autor: Didejek
Moonspell "Under Satanae"
- autor: Cemetary Slut
Anathema "Alternative 4"
- autor: szalony KaPelusznik
- autor: mentos
Samael "Passage"
- autor: rick
- autor: Do diabła