- Koncerty
- terminy koncertów
- galeria zdjęć
- relacje z koncertów
- Wieści
- wieści muzyczne
- kocioł
- dodaj wieść
- Płyty
- recenzje płyt
- zapowiedzi premier
- Wywiady
- wywiady
- Ogłoszenia
- ogłoszenia drobne
- dodaj ogłoszenie
- Zobacz
- wywiady
- forum
- linki
- rekomenduj muzykę
- korozja
- sondy - archiwum
- Redakcja
- o nas
- szukamy pomocników
- reklama
- polityka cookies
- kontakt
- Konto
- zaloguj się
- załóż konto
- po co?
recenzja: Threshold "Dead Reckoning"
Threshold to bez wątpienia najważniejszy przedstawiciel brytyjskiego progmetalu. I, wysłuchawszy albumu takiego jak "Dead Reckoning", nie można się temu dziwić.
Wykorzystując sprawdzone wzorce, szóstka w Wysp potrafi tworzyć muzykę brzmiącą świeżo, potężnie i na pewno nie wtórną. Zresztą, gdy zaczyna się album od takiego killera jak "Slipstream", nie ma problemów z utrzymaniem uwagi słuchacza przez całe 55 minut. Utwór ten, prowadzony energicznym, nieskomplikowanym riffem, wciąga melodią, zwolnieniem w refrenie i ciekawym kontrapunktowaniem czystego śpiewu growlem. Następny numer, "This Is Your Life", to już maksymalnie przebojowe granie. Nawet Symphony X, bądź co bądź, niemalże synonim progmetalowej przebojowości, nie ma tak wielu chwytliwych kawałków. Jednak, na szczęście, panowie nie zapominają, że powinni więcej kombinować, co świetnie objawia się w moim ulubionym, i najdłuższym w zestawie, "Pilot in the Sky of Dreams". Delikatny początek, po którym mocna gitara przypomina, że to cały czas metal, bardzo dobry "wysoki" (acz bez przesady) śpiew, sporo popisów instrumentalnych. Brzmi to jak przepis na świetny utwór Dream Theater, jednak nie można powiedzieć, że Threshold to tylko kolejny z długiego szeregu marnych epigonów. Powiem więcej - "Dead Reckoning" śmiało może mierzyć się z ostatnim albumem Amerykanów, do tego ze sporymi szansami na zwycięstwo!
Jak (prawie) każdy album, tak i ten ma jednak swoje słabsze strony. Choć liczba mnoga wydaje się być tutaj nieuprawniona, gdyż jedynym utworem, który nie przypadł mi specjalnie do gustu, jest "Disappear". Nie chodzi nawet o warstwę muzyczną, a raczej o fakt, że utwór sprawia wrażenie... gorzej wyprodukowanego. Być może jest to celowy zabieg, jednak takie "płaskie" brzmienie nieprzyjemnie kontrastuje z fantastyczną produkcją reszty płyty.
W recenzji tej padły odniesienia do bardziej znanych zespołów, jednak daleki jestem od czynienia pod adresem Threshold zarzutów o brak oryginalności. Nie zawsze, nawet grając muzykę progresywną, trzeba odkrywać Amerykę. Czasem wystarczy wziąć znane składniki, wymieszać je, dodać trochę własnych przypraw i można uzyskać świetną mieszankę. Tak jest w przypadku tego zespołu i jego najnowszego albumu. Pozycja obowiązkowa dla fanów progresywnego metalu.