- Koncerty
- terminy koncertów
- galeria zdjęć
- relacje z koncertów
- Wieści
- wieści muzyczne
- kocioł
- dodaj wieść
- Płyty
- recenzje płyt
- zapowiedzi premier
- Wywiady
- wywiady
- Ogłoszenia
- ogłoszenia drobne
- dodaj ogłoszenie
- Zobacz
- wywiady
- forum
- linki
- rekomenduj muzykę
- korozja
- sondy - archiwum
- Redakcja
- o nas
- szukamy pomocników
- reklama
- polityka cookies
- kontakt
- Konto
- zaloguj się
- załóż konto
- po co?
recenzja: Them Crooked Vultures "Them Crooked Vultures"
Jones, Grohl, Homme. Nazwiska znane każdemu entuzjaście muzyki. Pierwszy - basista i klawiszowiec legendarnej grupy Led Zeppelin, drugi - perkusista pionierów muzyki grunge - Nirvany, a poza tym wokalista i gitarzysta Foo Fighters, trzeci zaś to ikona sceny stoner rockowej - gitarzysta Kyuss, wokalista i gitarzysta Queens Of The Stone Age oraz perkusista Eagles Of Death Metal.
Ci muzycy postanowili połączyć swe siły i pod szyldem Them Crooked Vultures nagrać wspólnie płytę. Wszystko zaczęło się od plotek, regularnie podsycanych przez osoby blisko związane z zespołem, m.in. przez Brody Dalle (narzeczona Josha Homme'a, założycielka The Distillers i Spinerette). Zewsząd pojawiały się różne doniesienia na temat współpracy Jonesa, Homme'a i Grohla. Jedni uznawali to za pewne informacje, inni zaś nie wierzyli i pozostawiali temat w sferze marzeń fanów. Koniec końców płyta w końcu się ukazała i pozostawiła ogromne pole do polemik, sporów i dociekań o co tak naprawdę Them Crooked Vultures chodziło.
Bo czegóż można było się spodziewać po takich indywidualnościach, które spotykają się w jednym studiu i nagrywają razem muzykę? Odpowiedź jest prosta. Wszyscy oczekiwali materiału wbijającego w fotel, wywracającego wnętrzności do góry nogami. Czegoś, co we współczesnej muzyce rockowej wyznaczy zupełnie nowe kierunki i podejmie proces eksploracji terytoriów nieznanych dotąd gitarom, basom i perkusjom. W końcu na jednej scenie staneły de facto trzy pokolenia. Każdy z panów w swej dyskografii ocierał się o różne stylistyki. Więc synteza gatunków była tu nieunikniona i przez fanów z niecierpliwością wyczekiwana. Co tak naprawdę dostajemy?
Otóż dzieło Them Crooked Vultures śmiało można nazwać, z całym szacunkiem do Jonesa i Grohla, "solowym" projektem Josha Homme'a. Na pierwszy "rzut ucha" słychać, że rudowłosy jegomość miał bardzo znaczący wpływ na twórczość Them Crooked Vultures. Ta niesamowicie charyzmatyczna postać była w stanie narzucić swą wolę nawet takiej legendzie, jaką jest John Paul Jones. Wszystkie utwory są utrzymane w stylistyce Queens Of The Stone Age. Z pewnościa natchniona gra Jonesa na basie dodaje muzyce pikanterii, tak samo jak nieprawdopodobna rytmiczność Dave'a Grohla. Całokształt pozostawia jednak ogromny niedosyt. Są utwory, które bezspornie zapadają w pamięć, ale podobnie jest w przypadku przesłuchiwania każdej kolejnej płyty QOTSA. Tutaj analogia do poprzedniej kapeli Homme'a nie wystarcza. Spodziewałem się ewidentnych wpływów stoner rocka, odrobiny brudnej odmiany muzyki rodem z Seattle, a także krzty klasycznego rockowego grania. Dostaję album bez fajerwerków, bez mieszaniny stylów, bez pazura. Ot, przyjemna płyta. Bardzo dobry "Scumbag Blues" - z dosyć połamanym rytmem, melodyjny, singlowy "New Fang", znośne "Dead End Friends". Reszta nie zawodzi, ale nie daje też niezapomnianych przeżyć i doznań.
Czuję się nieswojo słuchając tej płyty. Gdzieś już to wszystko słyszałem i wcale nie brakowało mi Johna Paula Jonesa ani Dave'a Grohla. Po prostu krążek został zdominowany przez jednego artystę. Narzucił bezceremonialnie reszcie kapeli swoją wizję, co u odbiorców wywołuje mieszane odczucia. Sądzę, że płyta "Them Crooked Vultures" to jednorazowy wyczyn i nie ma co czekać na kolejne wydawnictwo. Choć może wówczas usłyszelibyśmy Led Zeppelin revival, co na pewno ucieszyłoby niejedno ucho.
u mnie płyta ma 8 z plusem.
Płyta moim zdaniem ma wiele, bardzo wiele zalet. Są tu kawałki które, swoim stylem żywo przypominają rocka rodem z lat 70 (wpływ Jones'a!) jak choćby Interlude with Ludes. Oprócz Scumabga czy New Fang spokojnie mamy na tej płycie jeszcze z 4 szybkie, żywe i energiczne kawałki m.in Mind Eraser, No Chaser z świetnym przebojowym refrenem. Twierdzenie zaś, że Homme zdominował płytę wydają sie absurdalne. W końcu to on został wybrany by grać na gitarze i śpiewać, a równie dobrze mogli sie wspólnie zdecydować na Grohla. Zapewne taki był zamysł twórców TCV.
Badźmy poza tym szczerzy, czego by nie zrobili to byliby porównywani albo do Kyuss, Queensów lub mówiono by im, że ich muzykę zdominował grunge'owy rodowód Grohla. Z całym też szacunkiem dla Jones'a, jednego z moich ulubionych basistów, ale czego by nie grał nie liczyłbym na jakis wielki wkład w całosciowe brzmienie ich (czyt. TCV) muzyki. To jest świetny basista, który bardzo dobrze zagrał to co powinno być zgrane w porządnej kapeli rockowej. Moim zdaniem płyta ta powinna najmniej dostać 8/10. W moim prywatnym zestawieniu śmiało może konkurować o tytuł najlepszej płyty Anno Domini 2009
Brzmi to jak kolejna płyta Qotsa tyle, że najgorsza... Idę posłuchać Songs For The Deaf.
Materiały dotyczące zespołu
Najchętniej czytane recenzje
Lubisz tę plytę? Zobacz recenzje
Metallica "Death Magnetic"
- autor: Ugluk
Slayer "World Painted Blood"
- autor: Megakruk
Alice In Chains "Black Gives Way To Blue"
- autor: don Corpseone
- autor: Paweł Filipczyk
Behemoth "Evangelion"
- autor: Megakruk
- autor: Kępol
Hawkwind "Astounding Sounds, Amazing Music"
- autor: Tomasz Pastuch