- Koncerty
- terminy koncertów
- galeria zdjęć
- relacje z koncertów
- Wieści
- wieści muzyczne
- kocioł
- dodaj wieść
- Płyty
- recenzje płyt
- zapowiedzi premier
- Wywiady
- wywiady
- Ogłoszenia
- ogłoszenia drobne
- dodaj ogłoszenie
- Zobacz
- wywiady
- forum
- linki
- rekomenduj muzykę
- korozja
- sondy - archiwum
- Redakcja
- o nas
- szukamy pomocników
- reklama
- polityka cookies
- kontakt
- Konto
- zaloguj się
- załóż konto
- po co?
recenzja: The Waterboys "A Pagan Place (reedycja)"
We wkładce do reedycji albumu "A Pagan Place" Mike Scott napisał: "...muzyczny i liryczny krajobraz w mojej głowie wciąż był magicznie splątany z krajobrazem i atmosferą Ayr, jego parkami, widokami, ulicami i długim wybrzeżem". Nigdy nie zwiedzałem Ayr - miasta w którym lider The Waterboys spędził sporą część swojego dzieciństwa - mogę więc jedynie przypuszczać, że miejsce to, mniej lub bardziej, nawiązuje do tytułu drugiego longplaya Wodnych Chłopaków.
Na "A Pagan Place" słychać o wiele więcej zespołowego grania niż na debiucie The Waterboys, podczas nagrywania którego Mike Scott dopiero zbierał ludzi do zespołu na koncerty. "Pogańskie miejsce" choć w dużej mierze zawiera piosenki powstałe w tym samym czasie co niektóre utwory z "The Waterboys", to dzięki większemu zaangażowaniu muzyków z zewnątrz sporo zyskało. Multiinstrumentalista Anthony Thistlethwaite, bębniarz Kevin Wilkinson czy klawiszowiec Karl Wallinger spisali się znakomicie. Na płycie pojawiają się też inni muzycy, ale już rzadziej, jednak również ich udział wyszedł albumowi na zdrowie. Powiem więcej, szkoda na przykład, że Nick Linden zagrał na basie tylko w trzech utworach. Jego linie są ciekawsze i mają lepszy drive.
Płyta zaczyna się idealnie. Kawałek "Church Not Made With Hands" to świetny, pełen energii numer. Warto wspomnieć, że pierwsze słowa tej piosenki: "Bye bye Shadowlands. The term is over and all the holidays have begun" to cytat z "Ostatniej bitwy" (część cyklu "Opowieści z Narnii") C.S. Lewisa. Otwieracz bardzo udany a potem... jest jeszcze lepiej. Wyjątkiem na podstawowej liście utworów jest jedynie nieco słabszy "Somebody Might Wave Back", który z jednej strony typowym przerywnikiem nie jest, a z drugiej w pełni dopracowanym utworem też nie. Poza tym, piosenka ta blednie przy następnej. Na opisanie "The Big Music", bo o niej mowa, brak mi słów. Ucieknę więc w przykład z życia wzięty: słuchałem kiedyś tego utworu na mp3 playerze, będąc w cholerę daleko od domu, było zimno, a buty miałem przemoczone (czyli warunki niezbyt sprzyjające słuchaniu muzyki), ale i tak zaliczyłem odlot. Po tym arcydziele jest następne. "Red Army Blues" to przejmująca opowieść o losie młodego krasnoarmiejca. Ponoć "A Pagan Place" była pierwszą płytą stereo, którą zagrano w słynnej trójkowej audycji "Mini-Max". Nie wiem, czy ten album nadano wtedy w całości, ale jeśli tak, to za puszczenie w 1984 roku "Bluesa Armi Czerwonej" należą się słowa uznania. Dlaczego? Po przeczytaniu tekstu tej piosenki wszystko powinno być jasne.
Reedycja z 2002 roku zawiera kilka bonusów, a także pełne wersje niektórych utworów poprzednio skróconych. Na pewno wyróżnia się "Some Of My Best Friends Are Trains". Piosenka ta na pierwszej edycji się nie znalazła. Być może dlatego, że na tle pozostałych jest nadzwyczaj radosna. Muzycznie ten numer kojarzyć się może trochę z Maanamem. Jednak zamiast drapieżnej Kory zaśpiewała w nim kwiecista Ingrid Schroeder, w której głosie Mike się zakochał. Z pozostałych, mniej lub bardziej udanych dodatków do reedycji, wyróżnia się także nieco żartobliwa piosenka "Cathy" - jedyna nienapisana przez lidera The Waterboys. Jej autorem jest zaprzyjaźniony wówczas z zespołem Nikki Sudden. Kontrast między tym kawałkiem a zamykającym album "Down Through The Dark Streets" jest ogromny. Ostatni utwór to bowiem dziewięć minut pięknej nostalgii.
Ciekawostką jest dość często pojawiający się motyw pociągu. Nie tylko w piosenkach "Some Of My Best Friends Are Trains" czy "The Late Train To Heaven". Kolejarsko brzmiącą gitarą zaczyna się "Red Army Blues", a i bohater tej opowieści właśnie koleją wybiera się na wojnę i podobnie z niej powraca do swojego kraju. We wkładce jest również informacja, że utwór tytułowy został napisany w pociągu z Londynu do Ayr. Widocznie w tamtym czasie Mike często podróżował koleją i to znalazło swoje odbicie w tekstach. Nie wyciągałbym jednak z tego zbyt daleko idących wniosków. Bardziej traktuję ten fakt jako nieumyślną wskazówkę, że tej muzyki lepiej słuchać w podróży, będąc pasażerem, niż jako tło do kierowania takim czy innym pojazdem.
"A Pagan Place" to bardzo udana płyta. Wreszcie The Waterboys zabrzmieli jak zespół. Różnice w brzmieniu poszczególnych utworów są dość wyraźne, bo sesji nagraniowych było kilka, ale kontrasty te nie są już tak drażniące, jak na płycie "The Waterboys". Są pośród piosenek z "Pogańskiego miejsca" prawdziwe skarby. Warto się tu wybrać, a potem powracać, gdy tylko nastrój temu sprzyja.