- Koncerty
- terminy koncertów
- galeria zdjęć
- relacje z koncertów
- Wieści
- wieści muzyczne
- kocioł
- dodaj wieść
- Płyty
- recenzje płyt
- zapowiedzi premier
- Wywiady
- wywiady
- Ogłoszenia
- ogłoszenia drobne
- dodaj ogłoszenie
- Zobacz
- wywiady
- forum
- linki
- rekomenduj muzykę
- korozja
- sondy - archiwum
- Redakcja
- o nas
- szukamy pomocników
- reklama
- polityka cookies
- kontakt
- Konto
- zaloguj się
- załóż konto
- po co?
recenzja: The Mushroom River Band "Simsalabim"
Tworzenie muzyki w założeniu prostej jest niezwykle trudne, bo jak tu nie zatracić prostoty, a przy okazji urozmaicić płytę na tyle, żeby nie znudziła słuchacza? Z potyczki z takim problemem stonerowcy z The Mushroom River Band nie wyszli do końca zwycięsko, choć i nie można tu do końca mówić o porażce.
Pierwsze, co daje się zauważyć na "Simsalabim", to ciężkie i miłe dla ucha brzmienie z niemałym kopem. Ciepłe brzmienia gitar z dużą dozą przesteru ładnie współgrają z buczącym basem, do tego sprawna gra perkusisty, krzykliwy wokal i otrzymujemy odpowiedni, niegrzeczny, rockowy feeling. Samą muzykę zaś charakteryzuje luźne podejście do grania, ale podparte odpowiednim warsztatem. Choć rytmy i melodie nie należą do przesadnie wyszukanych, ich interpretacja pozwala o tym na jakiś czas zapomnieć...
Problem niestety w tym, że muzycy nie mieli za dużo pomysłów na tę muzykę, co widać zarówno w czasie trwania (niecałe 35 minut), jak i w niewielkiej różnorodności kompozycji i aranżacji. Przynajmniej połowa z tych utworów wręcz prosi się o jakieś cieszące ucho drobiazgi, które odróżnią je od siebie. W kilku kawałkach takie smaczki się pojawiają, ale to raczej wyjątki niż reguła. Solówki, choć sprawnie zagrane, w większości sprawiają wrażenie pozbawionych pomysłu - chlubnym wyjątkiem jest bardzo dobre solo z "The Big Sick Machine".
"Simsalabim" to płyta, której słucha się miło pod warunkiem, że robi się to okazjonalnie. Przy dłuższym kontakcie muzyka Szwedów po prostu nuży swoją jednostajnością.