- Koncerty
- terminy koncertów
- galeria zdjęć
- relacje z koncertów
- Wieści
- wieści muzyczne
- kocioł
- dodaj wieść
- Płyty
- recenzje płyt
- zapowiedzi premier
- Wywiady
- wywiady
- Ogłoszenia
- ogłoszenia drobne
- dodaj ogłoszenie
- Zobacz
- wywiady
- forum
- linki
- rekomenduj muzykę
- korozja
- sondy - archiwum
- Redakcja
- o nas
- szukamy pomocników
- reklama
- polityka cookies
- kontakt
- Konto
- zaloguj się
- załóż konto
- po co?
recenzja: The Mission "God Is A Bullet"
W roku 1985, świeżo po opuszczeniu szeregów słynnego The Sisters Of Mercy, panowie Wayne Hussey oraz Craig Adams postanowili stworzyć nową kapelę, w której będą mogli się wyszumieć. Tak w muzycznym światku pojawił się nowy twór - zespół The Mission. Po wielu, wielu latach grania, licznych zmianach w składzie oraz kilku wydawnictwom, brytyjska formacja przypomina się nowym albumem "God Is A Bullet".
Niestety nie znam wcześniejszych dokonań zespołu i nie jestem w stanie odnieść się do nich. Nie wiem więc również, czy zwrot "gothic rock band", na który się natknąłem jest faktycznie adekwatny do klimatu poprzednich płyt. Do nowego albumu - zdecydowanie nie. Tytuł bowiem jest groźny, a okładka i stylistyka czcionek spowodowały, że spodziewałem się ostrej, metalcore'owej sieczki, jednak - ku mojemu zaskoczeniu - mamy na płycie do czynienia z muzyką raczej lekką i melodyjną. Gitarową wprawdzie, czasami zaostrzoną, ale jednak - patrząc całościowo - jest to dość delikatne, poprockowe granie. Całość jest mocno nastawiona na melodyjność i chwytliwość, a fakt, że czasami mamy tu nieco "klimatów" ("Still Deep Waters", "Aquarius & Gemini") nic tu nie zmienia. Nagrania są krótkie i mocno "radio-friendly", choć nie ma się odczucia, żeby była to "przebojowość na siłę". Z drugiej strony jednak ciężko mi wykrzesać z siebie jakieś bardziej pozytywne sformułowania wobec "God Is A Bullet". Album w całości jest... hmmm... czy ja wiem, może "sympatyczny" byłoby najlepiej pasującym, pozytywnym słowem? Na większe pochwały The Mission nie ma co liczyć, gdyż brakuje tu iskry, wszystko raczej rozłazi się w przeciętności niż porywa, a ciekawe numery przeplatają się z nic nie wnoszącymi "wypełniaczami". A największą wadą są marnej klasy melodie, które powinny być przecież motorem napędowym muzyki, a tymczasem w wielu numerach są kompletnie bez wyrazu. W efekcie mamy tu numery dobre, a zaraz obok - przeciętne i słabe. Ta pierwsza grupa to chwytliwe "Keep It In The Family", niepokojąca ballada "Aquarius & Gemini" (fajnie wspomagana żeńskim wokalem), oszczędne i stonowane "Father", dynamiczne "HDSHRINKEREA" oraz niespokojne i nerwowe "In Silhouette". Te kawałki nabijają "God Is A Bullet" punkty plusowe, tylko co z tego, skoro niemal od razu zostają one "wyzerowane" przez bezpłciowe "Still Deep Waters", mało wyraziste "Belladonna", rytmiczne, ale zupełnie nieciekawe melodycznie "To Love And To Kill With The Very Same Hand" oraz "Blush" czy - niby najbardziej zadziorne i gitarowe - ale pozbawione ikry "Chinese Burn".
Gdyby tak z tej ponad godziny trwania, zrobić 40-kilka minut, to myślę, że całościowy odbiór byłby znacznie, znacznie lepszy. A tak to płyty z pewnością można posłuchać bez narażenia się na jakieś negatywne efekty, ale z drugiej strony tyle jest ciekawszej, stosunkowo lekkiej muzyki, że powstaje pytanie - po co?