- Koncerty
- terminy koncertów
- galeria zdjęć
- relacje z koncertów
- Wieści
- wieści muzyczne
- kocioł
- dodaj wieść
- Płyty
- recenzje płyt
- zapowiedzi premier
- Wywiady
- wywiady
- Ogłoszenia
- ogłoszenia drobne
- dodaj ogłoszenie
- Zobacz
- wywiady
- forum
- linki
- rekomenduj muzykę
- korozja
- sondy - archiwum
- Redakcja
- o nas
- szukamy pomocników
- reklama
- polityka cookies
- kontakt
- Konto
- zaloguj się
- załóż konto
- po co?
recenzja: The Mars Volta "Octahedron"
Narzekałem na "Bedlam in Goliath", że idzie zbyt w stronę metalu, że jest przekombinowany i zbyt wydumany, że przesłuchałem go parę razy i jakoś wcale nie mam ochoty do tego albumu wracać. Członkowie zespołu w wywiadach zapowiadali, że następny album będzie krążkiem akustycznym, a jako że takie wydanie Mars Volty cenię sobie najbardziej, liczyłem na solidne zadośćuczynienie za "Goliatha". No i otrzymałem je.
Cedric wielokrotnie straszył, że nadejdzie taki dzień, w którym The Mars Volta wydadzą album popowy. Ten dzień nadszedł 23 czerwca 2009 roku, kiedy "Octahedron" trafił na półki sklepowe i w okienka sklepów internetowych. Od razu jednak należy sobie wyjaśnić: popowy nie znaczy w tym wypadku nagrany z gościnnym udziałem Justina Timberlake'a, promowany singlem z Lady Gagą i wyprodukowany przez Timbalanda. W przypadku Teksańczyków oznaczać to będzie bardziej coś w stylu "nadający się do przesłuchania przez normalnego człowieka". Najlepiej obrazuje to już pierwszy na płycie "Since We've Been Wrong". Gdy przebrniemy przez półtoraminutowe, ledwo słyszalne wprowadzenie, usłyszymy cichy, stonowany śpiew Cedrica i klimatyczną, minimalistyczną partię gitary Omara, która dopiero w cudownym refrenie rozdzierająco zawyje. Od początku do końca mamy jednak do czynienia z minimalistyczną balladką, nieco w stylu "The Widow" z "Frances the Mute". Ale jak to? Nie będzie ogłuszającego sola w połowie? Żadna kakofonia dźwięków nie zaatakuje słuchacza? No właśnie nie, dlatego to tak nietypowy - jak na Mars Voltę - krążek i spokojnie można go nazwać popowym.
Jednak wcale nie można go nazwać w pełni akustycznym, bo jednak elektryków i efektów całkiem tu sporo. "Teflon" brzmi niby zupełnie jak Mars Volta, ale jednak jakieś to zbyt wolne, zbyt mało zeschizowane aranżacyjnie. A potem znów wyciszenie w postaci "Halo of Nembutals". Znów konstrukcja "zwrotka - refren - zwrotka - refren". I tylko głos Cedrica przypomina, z jakim zespołem mamy do czynienia. Prawdziwą perełką jest "With Twilight as My Guide". Jak na razie najbogatsza aranżacyjnie kompozycja, z wysokimi partiami wokalnymi i klimatem budowanym jak u najlepszych klasyków rocka progresywnego. "Cotopaxi" - pierwszy singiel, najbardziej dynamiczny na płycie, przywodzi na myśl czasy At the Drive-In. W kontekście całej płyty nie prezentuje się jednak najlepiej i wybija z nastroju. O wiele lepiej wypada sąsiadujący z nim "Desperate Graves". Zaczyna się jak kolejny wyciszacz, lecz napięcie narasta przez całą zwrotkę i dochodzimy do nietypowo, jak na Mars Voltę, przebojowego refrenu (przy okazji znów zadziwia, że teksańscy muzycy są zdolni w aż tylu utworach na jednej płycie zaprezentować typowo piosenkową konstrukcję kompozycji). Jak już zdołamy się uwolnić od chwytliwego "Desperate Graves", dojdziemy do kolejnego niezmiernie pięknego fragmentu "ośmiościanu". Nie wiem, czy muzycy Mars Volty wiedzą, gdzie leży Polska, ale na pewno wiedzą, kim był Kopernik, bo właśnie jemu postanowili poświęcić siedmiominutową balladę, zaskakującą pod koniec czwartej minuty wejściem dźwięków typowych dla muzyki spod znaku IDM. Swoją drogą szkoda, że Cedric nie zdecydował się napisać o jakiejś zapomnianej polskiej bitwie z okresu kampanii wrześniowej - bardzo możliwe, że otrzymałby wtedy możliwość grania raz na pół roku trasy koncertowej po Polsce, pod patronatem medialnym kanału TVP Historia. Wracając jednak do zawartości muzycznej ostatniego albumu Cedrica i spółki, zamyka go najbardziej udziwniony aranżacyjnie kawałek w postaci "Luciforms". A potem się już tylko chce wracać do "Since We've Been Wrong" i odbyć tę klimatyczną wycieczkę raz jeszcze...
Na pewno dla wielu miłośników dotychczasowej twórczości Mars Volty "Octahedron" będzie zbiorem prostackich, smętnych kompozycji, niegodnych tego zespołu, a może nawet jakąś zdradą ideałów. Miłośnikom tym polecam zignorować zupełnie to wydawnictwo, mogą się za to zainteresować którąś z ostatnich solowych płyt Omara Rodrigueza-Lopeza. Gitarzysta w dalszym ciągu wydaje po pięć krążków rocznie, więc raczej będą mieli w czym wybierać. Ja pozostanę przy zachwytach nad "ośmiościanem", ponieważ jeszcze nigdy słuchanie Mars Volty nie było tak przyjemne. Nie ujmując nic geniuszowi albumów "De-loused in the Comatorium" czy "Amputechture", zespół ten wielokrotnie przesadzał w testowaniu wytrzymałości słuchacza i przejawiał wyraźne problemy z umiejętnością selekcji materiału, który warto umieścić na płycie. Tutaj tego problemu nie ma: "Octahedron" to płyta bardzo spójna, uporządkowana, a przede wszystkim: najnormalniej w świecie piękna.
Materiały dotyczące zespołu
Najchętniej czytane recenzje
Lubisz tę plytę? Zobacz recenzje
Armia "Antiarmia"
- autor: Mary SAy
Metallica "Death Magnetic"
- autor: Ugluk
Behemoth "Evangelion"
- autor: Megakruk
- autor: Kępol
Riverside "Anno Domini High Definition"
- autor: Voodoo_child