- Koncerty
- terminy koncertów
- galeria zdjęć
- relacje z koncertów
- Wieści
- wieści muzyczne
- kocioł
- dodaj wieść
- Płyty
- recenzje płyt
- zapowiedzi premier
- Wywiady
- wywiady
- Ogłoszenia
- ogłoszenia drobne
- dodaj ogłoszenie
- Zobacz
- wywiady
- forum
- linki
- rekomenduj muzykę
- korozja
- sondy - archiwum
- Redakcja
- o nas
- szukamy pomocników
- reklama
- polityka cookies
- kontakt
- Konto
- zaloguj się
- załóż konto
- po co?
recenzja: The Mars Volta "Frances The Mute"
Gdy pisałem recenzję debiutu The Mars Volta, zmuszony byłem do sięgnięcia po najbardziej znane przeze mnie pozytywne epitety. Ale innego wyjścia nie było, bo jest to album genialny, co potwierdziło się podczas odsłuchu płyty po długiej przerwie - "De-Loused In The Comatorium" powala równie mocno, jak w momencie ukazania się na rynku. W tej sytuacji nie może dziwić, że moje (i na pewno nie tylko moje) oczekiwania wobec "Frances The Mute" były wręcz ogromne. I niestety muszę przyznać, że zespołowi nie do końca udało się je spełnić...
Z jednej strony album ma niby wszystkie zalety, które decydowały o klasie poprzednika. Jest progresja oraz psychodelia, pęd i dynamika zmieszane z dawką melancholii, szalone wokale, gitarowe fajerwerki oraz perkusyjne łamańce. Płyta potrafi porwać i chwilami robi wspaniałe wrażenie. Jednak trzeba przyznać, że na mnie osobiście nawet te fragmenty nie robią takiego wrażenia jak "De-Loused...". Na tamtej płycie, pomimo całej jej złożoności, muzyka była chwytliwa i po kilkukrotnym przesłuchaniu od pewnych fragmentów nie dało się uwolnić. W przypadku nowego albumu znacznie trudniej o takie momenty. Ale gdyby to był jedyny problem, to nie byłoby źle.
Niestety, jest i drugi, znacznie większy kłopot, a mianowicie zbyt duża ilość wolnych, płynących, udziwnionych dźwięków. Wygląda to tak, jakby zespół podczas balansowania na cienkiej linie stracił równowagę. W efekcie wolne partie są zbyt rozbudowane i jednostajne, co sprawia, że nieco nudzą. Po drugie - fragmenty te w jakiś sposób "rozbijają" płytę jako całość. Po trzecie - siada napięcie i dramaturgia. Efekt jest taki, że płyta robi wrażenie "przeciąganej" na siłę - po usunięciu kilkunastu minut "smęcenia" powstałby album spójny, album-monolit. A tak mamy dobre bądź bardzo dobre fragmenty, przetykane fragmentami mniej chwytającymi za ucho i mniej ciekawymi. Dla przykładu w "Cygnus..." mamy świetne, typowe dla The Mars Volta, nerwowe i szaleńcze granie, które w okolicach 4 minuty uspokaja się. Pojawia się spokojny rytm i gitarowe wygibasy - wszystko to coraz szybciej drga podskórnym nerwem, by po kilku minutach znakomicie "ożyć". I wszystko byłoby pięknie, gdyby tylko trzy ostatnie minuty utworu nie zostały zajęte dziwnymi "kosmicznymi" pulsacjami, kompletnie nic nie wnoszącego do nagrania. Podobne dziwne dźwięki zajmują spory kawałek prostej, ale bardzo ciekawej ballady "The Widow", ostatnie minuty "L'Via L'Viaquez", a także rozpoczynają (ponad 4 minuty!) i kończą "Miranda, That Ghost Just Isn't Holy Anymore". Nawet w zamykającym płytę "Cassandra Geminni", choć bardzo długo wydaje się, że wreszcie mamy do czynienia z idealnym połączeniem dynamiki, psychodelii, spokoju, orkiestracji, gitarowych dźgnięć i wokalnych popisów mamy kilka zupełnie niepotrzebnym minut. Oj, jak sobie pomyślę, jak bez tych udziwnień mogła brzmieć ta płyta: fantastycznie naładowane melancholijnymi trąbkami "Miranda...", świetne "L'Via L'Viaquez" czy mogący zostać marsvoltażowym magnum opus "Cassandra Geminni"?
Oczywiście, w żadnym wypadku nie można "Frances The Mute" nazwać słabym albumem, bo też panom tworzącym kapelę, nawet gdyby chcieli taki nagrać, to by się pewnie nie udało :) Nie, jest to dobra płyta, ale w stosunku do oczekiwań i do debiutanckiego albumu - jednak rozczarowanie... Przykre, ale prawdziwe.
Natomiast kompletnie nietrafiony wydaje mi się zarzut, że ta muzyka nie jest tak łatwo przyswajalna jak nagrania z debitu. To prawda, ale to w końcu rock progresywny. On nigdy nie był łatwo przyswajalny i zawsze wymagał poświecenia masy cierpliwości dla ukazania słuchaczowi swojej wartości. Zapewniam jednak, że w przypadku tej płyty naprawdę warto poświęcić jej swój czas. Do dziś gdy jej słucham z uśmiechem na ustach wspominam moment, gdy przez przypadek natknąłem się na nazwę tego genialnego zespołu.
To najlepsza płyta Mars Volty.
Prawdziwa wycieczka w fantastyczny świat dźwięków.
Gigantyczne instrumentarium.Niesamowita atmosfera.
Zdecydowane 10/10.