- Koncerty
- terminy koncertów
- galeria zdjęć
- relacje z koncertów
- Wieści
- wieści muzyczne
- kocioł
- dodaj wieść
- Płyty
- recenzje płyt
- zapowiedzi premier
- Wywiady
- wywiady
- Ogłoszenia
- ogłoszenia drobne
- dodaj ogłoszenie
- Zobacz
- wywiady
- forum
- linki
- rekomenduj muzykę
- korozja
- sondy - archiwum
- Redakcja
- o nas
- szukamy pomocników
- reklama
- polityka cookies
- kontakt
- Konto
- zaloguj się
- załóż konto
- po co?
recenzja: The Legendary Pink Dots "9 Lives To Wonder (reedycja)"
Dlaczego recenzja akurat tej płyty Legendary Pink Dots? Przecież w swojej dyskografii mają blisko pięćdziesiąt oficjalnych albumów. A dlatego, że dzięki pewnym sprzyjającym okolicznościom stałem się ostatnio posiadaczem tego krążka. Ale coś sobie w związku z tym zespołem przypomniałem. No właśnie. Otwieram jeden ze swoich "muzycznych zeszytów" i pod datą 19.03.1994 widnieje wpis: "Trójka pod Księżycem, godzina 24:00". Natomiast wsród spisu wykonawców i tytułów, gdzieś tam można zauważyć: Legendary Pink Dots - kilka nagrań z najnowszej płyty "9 Lives to Wonder" wraz z tłumaczeniem tekstów. To był w tym czasie najnowszy ich longplay. Audycję prowadził wtedy ś.p. Tomasz Beksiński (zm. 24.12.1999). Właśnie dzięki niemu słuchacze w naszym kraju mogli dowiedzieć się, że istnieją takie grupy gotyckiego i psychodelicznego nurtu rocka, jak LPD. Oprócz tego Lacrimosa, Garden of Delight, Fields of the Nephilim, Love Like Blood i wiele innych.
I oto wyrasta nam kolejne pokolenie, a mnie wpada w ręce właśnie ten kompakt. Znowu pytanie. Z jakiego powodu właśnie ten? Chyba dlatego, żeby zamknąć klamrą pewien rozdział. To nie przypadek. Gdy siedziałem wtenczas po północy przy odbiorniku radiowym, czułem podświadomie, że muszę tam być. Słuchać i nagrywać na kasetę. Czyli moja obecność była niezbędna, aby z perspektywy wielu lat napisać teraz o tej muzyce. Tak więc opisuję, aby sprawdzić i pokazać, jak historia łączy się z dniem dzisiejszym. I chciałbym powiązać w tej recenzji muzykę z tekstami, tłumaczonymi przez Tomka, przeczytanymi właśnie w tamtym programie radiowym. Zaczynajmy więc.
Na początek "Madame Guillotine", jeden z najlepszych fragmentów albumu. Słychać instrumenty klawiszowe w różnych odsłonach, szczyptę saksofonu, niektóre frazy przypominają nam Tangerine Dream. A tekstowo swego rodzaju horror:
"...Zataczał się jak poderżnięty kurczak
Zlinczowali go
A potem zostawili drgające ciało
Usiedli dookoła i robili na drutach
Błogosław Panie Boże dzikusom dobrze urodzonym
Robią zakłady, kto następny pójdzie pod nóż
Kolor skóry nieważny
I tak nas wszystkich szlag trafi".
Zdecydowanie najciekawszym kawałkiem na płycie jest "On Another Shore". Z jazzową perkusją, fletem, wyraźnym basem i zawodzącą w tle floydowską gitarą elektryczną. Kolejna propozycja, "Softly Softly", brzmi tak, jakby Syd Barret śpiewał i grał na gitarze, a na flecie przygrywał mu Ian McDonald. W dwóch słowach: Pink Crimson lub King Floyd, jak kto sobie życzy. Kawałek "Crumbs and Carpet" to zabawa słowami i dźwiękiem. Za to w "Oasis Malade" mamy deklamację na tle klawiszowych efektów. Przed tym jednak "Hotel Z". Smętny utwór w stylu Lacrimosy. Trochę przydługa ballada przy pianinie i gitarze akustycznej. Wokalista śpiewa między innymi takie słowa:
"Przedawkowałem...
Jestem w śpiączce...
Czuję twoją bliskość,
Lecz tak daleko jesteś.
Nie ma ucieczki.
Znalazłem wyjście,
Lecz na klucz zamknięte...
Więc muszę tu zostać..."
Typowym dla formacji numerem można określić "A Crack in Melancholy Time", czyli syntezatory, pianino, wyrażnie dudniąca sekcja rytmiczna i odrobina kosmicznych dźwięków. Natomiast "Siren" jest formą elektronicznego walczyka, a Edward Ka-Spel śpiewa w nim właśnie tak:
"Sheba miała dziewięć żywotów, a ja mogłem w nich spać
Sheba miała śliczny malutki nosek
Jej usta, język jaszczurki
Kłuje niczym trzynasta letnia róża
Prowadzi cię w zaułki ślepe
Trzepoce rzęsami na dwojgu różnych oczach
I szepce, popłyń do mnie
Tyle czasu upłynęło, taka jestem samotna, że chyba umrę..."
Dalej trwający tylko dwie minuty, z pięknymi partiami gitary i fletu, "The Angel Trail". Mnie się ten utwór kojarzy z piosenką "Guardian Angel" autorstwa Lou Reeda z albumu "Raven". Tekstowo też jest bardzo ładnie:
"Zamknij oczy i licz do dziesięciu
Wszystko będzie dobrze
Na tej planecie nic nie zdoła cię dotknąć
Ta chmura należy do nas, możemy mieć wszystko
Trzymaj się mnie, będę cię chronił
Nigdy cię nie opuszczę
Ja, twój anioł stróż".
Jednak muzyczną esencją tej płyty jest najdłuższa kompozycja - "Nine Shades to the Circle" z rozbudowanym wstępem i toczącymi się dźwiękami, wśród nich różne efekty. Krążek zamyka świetny kawałek na kształt elektroniczno - psychodelicznego bluesa, zatytułowany "Terra Firma Welcome" z chwilą ciszy i instrumentalno - wokalnym dowcipem na zakończenie.
W związku z tym, że recenzja jest obszerniejsza niż zazwyczaj, więc aby nie było żadnych wątpliwości w tej materii, uczynię ją jeszcze bardziej rozbudowaną. Ale będzie na temat, bo chciałbym wspomnieć, skąd wzięło się takie oryginalne miano zespołu: Legendarne Różowe Kropki (według jednej z wersji). Otóż podczas pewnej próby na początku istnienia formacji, gdzieś w roku 1980, jej lider wraz z Philipem Knightem trafili na szczególnie wpadający w ucho melodyjny akord. Chcąc go zapamiętać, zazanaczyli na odpowiednich klawiszach fortepianu kropki za pomocą różowego pisaka. I od tego zdarzenia właśnie powstała nazwa. Druga sprawa to wyjaśnienie pseudonimów, których artyści używają na niektórych wydawnictwach. Silver Man to klawiszowiec Phil Knight. Natomiast Prophet Qa'Sepel to szef zespołu Edward Ka-Spel. Obydwaj od samego początku w LPD.
Płyta "9 Lives to Wonder", jak i inne reedycje kilku krążków ekipy, posiada grafikę okładek autorstwa znanego i cenionego malarza - Zdzisława Beksińskiego, który zginął tragicznie, zamordowany we własnym mieszkaniu w Warszawie 22 lutego 2005 roku. Był on ojcem Tomasza. W książeczkach dołączonych do płyt można znaleźć hołd - dedykację muzyków dla obu Beksińskich.
"9 Lives to Wonder" to jeden z lepszych albumów kapeli. Nie zawiera specjalnie wielu transowych partii, solówek gitarowych i saksofonu - można nawet odczuć z tego powodu lekki niedosyt. Brak również skrzypiec. Niemniej jednak ta spokojna i pełna łagodnego klimatu płyta godna jest polecenia.
To ciekawe,ze zamieszczono obok recenzji "nieocenzurowaną" wersję okładki 9Lives To Wonder, bo zazwyczaj kojarzona jest z zielonkawym coverem
ps. jedno mi tylko nie pasuje: jak można czytać książki i słuchać muzy jednocześnie?? ;p
Materiały dotyczące zespołu
Najchętniej czytane recenzje
Lubisz tę plytę? Zobacz recenzje
Hunter "Hellwood"
- autor: Megakruk
The Exploited "Fuck The System"
- autor: ad
Vader "Necropolis"
- autor: Megakruk
Hate "Erebos"
- autor: Łukasz Sputowski
- autor: EmilRegis
- autor: Katarzyna "KTM" Bujas
Dimmu Borgir "Abrahadabra"
- autor: Megakruk