- Koncerty
- terminy koncertów
- galeria zdjęć
- relacje z koncertów
- Wieści
- wieści muzyczne
- kocioł
- dodaj wieść
- Płyty
- recenzje płyt
- zapowiedzi premier
- Wywiady
- wywiady
- Ogłoszenia
- ogłoszenia drobne
- dodaj ogłoszenie
- Zobacz
- wywiady
- forum
- linki
- rekomenduj muzykę
- korozja
- sondy - archiwum
- Redakcja
- o nas
- szukamy pomocników
- reklama
- polityka cookies
- kontakt
- Konto
- zaloguj się
- załóż konto
- po co?
recenzja: The Fray "The Fray"
Podobnie jak cały świat, po raz pierwszy fragment tej płyty usłyszałem w reklamówce piątego sezonu "Zagubionych". Choć początkowo nie skojarzyłem, co to za zespół, jeszcze zanim sięgnąłem po Google wiedziałem, że będę do niego wracał bardzo często.
Drugi album amerykańskiej kapeli poprockowej The Fray, znanej przede wszystkim dzięki piosence "How To Save A Life", która królowała swego czasu chyba w każdej stacji radiowej z wyjątkiem Classic FM i Radia Maryja, doczekał się ostrej krytyki niemal na każdym froncie, choć zgodnie z przewidywaniami zadebiutował na szczycie listy Billboard. Podstawowy zarzut brzmiał identycznie - chłopaki nagrali płytę stanowczo zbyt podobną do poprzedniczki, przez cztery lata nie rozwinęli się, nie wnieśli do muzyki nic nowego. Zupełnie, jakby ktokolwiek oczekiwał od nich, że będą drugimi Can lub przynajmniej The Mars Volta. Tymczasem od premiery minęło już ponad pół roku, a płyta nie wyskakuje z odtwarzaczy tych, którzy ją zakupili. Bo The Fray, w tym co robią, są świetni i tyle.
Przepis na muzykę jest tu prosty jak drut. Trochę Train, odrobina Better Than Ezra, szczypta Goo Goo Dolls. Parę dźwięków pianina, przesłodzony do bólu głos wokalisty, od czasu do czasu drobny aranżacyjny smaczek. Jeśli tylko połączyć to z niestety rzadkim talentem do tworzenia pięknych melodii, to sukces murowany, nie tylko wśród amerykańskich nastolatków, czego dowodem jest wasz - starzejący się już powoli - ulubiony recenzent.
Co na tej płycie warto wyróżnić? Daleko nie szukając, bo początek jest wręcz znakomity - "Syndicate", "Absolute", "You Found Me" i "Say When". A przecież jesteśmy już prawie w połowie albumu. W pamięć zapada szczególnie ten ostatni kawałek, z dużą dawką emocji, ale i singlowe "You Found Me" po jednym przesłuchaniu rozpoznamy zawsze i wszędzie. Słabszy jest za to drugi singiel, ballada "Never Say Never", podobnie jak delikatna piosenka "Ungodly Hour", zaśpiewana przez gitarzystę Joe Kinga. Między nimi są jednak ciekawsze "Where The Story Ends" (przypominająca nieco "How To Save A Life") i balladowe "Enough For Now". Choć z początku niepotrzebny może wydawać się lekko parkietowy posmak "We Build Then We Break", szybko przyzwyczaiłem się do tego utworu. Całość zamyka do połowy bardzo oszczędny w dźwiękach "Happiness", który rozwija się w przyjemny finał całej płyty, okraszony nawet prostymi, gospelowymi chórkami.
Spece z "Rolling Stone" mają rację, oryginalne to to nie jest. Tyle, że przecież nie o to chodzi, a o tę nastrojową nutę w chwytliwych piosenkach, które nigdy się nie nudzą. Bo taki Coldplay na "Viva la Vida" zaczął kombinować i efekty wszyscy znamy. A tak, The Fray udało się nagrać parę kawałków, które podbiją niejedno nastoletnie serce i ucieszą niejednego reżysera, który jeszcze nie raz po nie sięgnie na potrzeby młodzieżowych filmów czy seriali.
Materiały dotyczące zespołu
- The Fray