zaloguj się | nie masz konta?! zarejestruj się! | po co?
rockmetal.pl - rock i metal po polsku piątek, 21 lutego 2025

recenzja: The Cure "Songs of a Lost World"

17.12.2024  autor: Krasnal Adamu
okładka płyty
Nazwa zespołu: The Cure
Tytuł płyty: "Songs of a Lost World"
Utwory: Alone; And Nothing Is Forever; Fragile Thing; Warsong; Drone:Nodrone; I Can Never Say Goodbye; All I Ever Am; Endsong
Wykonawcy: Robert Smith - wokal, gitara, gitara basowa, instrumenty klawiszowe; Simon Gallup - gitara basowa; Jason Cooper - instrumenty perkusyjne; Roger O'Donnell - instrumenty klawiszowe; Reeves Gabrels - gitara
Wydawcy: Polydor, Fiction Records
Premiera: 1.11.2024
Subiektywna ocena (od 1 do 10): 8

Szesnaście lat, z dokładnością do tygodnia - tyle czasu minęło między premierami trzynastego a czternastego studyjnego albumu The Cure. Jak na zespół, który się nie rozwiązał ani nie zawiesił oficjalnie działalności, to długa przerwa. W przypadku grupy Roberta Smitha - pierwsza przekraczająca pół dekady, i to od razu ponad trzykrotnie. Historia powstawania następcy "4:13 Dream" też nie jest krótka. Ile razy lider brytyjskiej formacji informował, że pracuje nad nowym materiałem, a nawet wstępnie zapowiadał jego wydanie w ciągu najbliższych kilku miesięcy, nie zliczę. Wreszcie się udało i fani mogą przesłuchać "Songs of a Lost World".

Oprawę albumu tworzą dwa cudze dzieła. Pierwsze to widoczna na okładce rzeźba "Bagatelle" z 1975 r., autorstwa Słoweńca Janeza Pirnata. Druga to zacytowany w książeczce fragment wiersza "When I Have Fears" angielskiego poety romantycznego Johna Keatsa. Reszta to już robota przede wszystkim Roberta Smitha. Muzyk figuruje w danych produkcyjnych m.in. jako autor wszystkich utworów, konceptu graficznego i zdjęć powierzchni kamieni. Co ciekawe, napisał więcej, niż odbiorcom dane zostało posłuchać. Oprócz ośmiu utworów z listy, w książeczce znalazł się też tekst do również premierowego "Bodiam Sky", tylko kursywą i na innym tle, jakby zrównany z cytatem z Keatsa. Co do wykonania muzyki, Robert Smith ponownie nie ograniczył się do wokalu i sześciostrunowej gitary basowej, ale oczywiście nie zagrał całości sam - The Cure działał w studiu jako kwintet.

Stylistycznie brytyjska grupa nie wychodzi na "Songs of a Lost World" poza swoje dotychczasowe ramy, za to stara się trzymać jednej ścieżki, ograniczając ekspozycję innych oblicz. Na trwającym prawie pięćdziesiąt minut albumie nie ma w efekcie popowych piosenek jednoznacznie skrojonych na listy przebojów. Owszem, słodko-gorzka ballada "And Nothing Is Forever" o taką kategorię się ociera, trochę żywszy i podobnie smutny "Fragile Thing" jest całkiem chwytliwy, a "I Can Never Say Goodbye" ze swoim nostalgicznym nastrojem może się spodobać szczególnie dużej liczbie słuchaczy. W "All I Ever Am" The Cure trochę już przeholował, bowiem wyszedł mu mdły, najbanalniejszy kawałek w zestawie. Z tych względnie chwytliwych utworów ostatecznie najbardziej wyróżnia się "Drone:Nodrone" - żywy, rozbujany, z funkowymi zapędami. To już jednak nie pop, tylko porcja rocka z wiodącą rolą gitar - z riffem granym razem przez basową i akustyczną oraz z najlepszą solówką, a przynajmniej zostawiającą pozytywne wrażenie w porównaniu do tych nijakich z "Fragile Thing" i "I Can Never Say Goodbye".

Pop i przebojowość są więc na albumie obecne. Nie te jednak elementy tworzą ogólny obraz "Songs of a Lost World". Materiał zwraca uwagę i zostanie raczej zapamiętany jako gotyckie podejście do post-rocka. Obojętnie, co wyznacza charakter początku kompozycji - czy dodające starego klimatu klawisze, jak w "Alone", czy syntezator i brak perkusji, jak w "And Nothing Is Forever", czy akordeon i tamburyn, jak w "Warsong", czy pianino, jak w "I Can Never Say Goodbye", czy bębny, jak w "Endsong" - wszystkie zdają się dążyć do tego samego, czyli do stopniowego, powolnego nawarstwienia ścieżek z gitarą basową jako głównym oparciem. Jako ostatni zwykle wchodzi wokal - czasami już po około minucie, a czasami dopiero w drugiej połowie utworu. Przy pierwszym przesłuchaniu albumu graniczy to zresztą z zabawą oczekiwaniami i wrażeniami słuchacza. Czy "Alone" to instrumentalne intro? Nie, po prostu mija prawie trzy i pół minuty, zanim głos Roberta Smitha dołącza do miksu. Nie jest to bynajmniej zarzut. Budowane w opisany sposób kompozycje zespół posiada repertuarze od dawna i mają one swoich wielbicieli. Ci, którym się podobały takie kawałki The Cure z lat 80., jak "The Kiss" i "The Snakepit", i tu powinni znaleźć coś dla siebie - chyba że cenili w nich tylko gitarę prowadzącą, która, w porównaniu, w premierowym materiale prawie nie istnieje.

Większość utworów z albumu da się za coś pochwalić. Powolny, utrzymany z rozmarzonym tonie "Alone" jest znakomitym otwarciem. "Drone:Nodrone" na kilka minut sprawnie wprowadza ożywienie. "I Can Never Say Goodbye" kupuje mnie pięknym, choć prostym, motywem - nazwijmy go leniwym stukaniem w klawisze fortepianu. Są też jednak dwa utwory, które nie ograniczają się do prób zaledwie wzruszenia lub pobudzenia słuchacza, tylko starają się rzucić go na kolana. W powolnym "Warsong" jeszcze przed wejściem wokalu w mózg wwierca się jazgotliwe solo gitary. Dalsza część podtrzymuje klimat. Jest przestrzennie, podniośle i dramatycznie. Na tle pozostałych utworów, ten brzmi najpotężniej. Szkoda tylko, że kulminacja i finisz przychodzą tak szybko - to odczuwalnie najkrótszy kawałek na albumie. Od wady tej wolny jest i jeszcze lepiej wypada przekraczający dziesięć minut, nomen omen końcowy "Endsong" z uwypuklonym motywem na bębnach. Tu również można mówić o przestrzennym graniu, ale odpowiedniejszymi określeniami są piękno i dostojeństwo. W żadnym innym utworze na albumie nie ma tyle klimatu. Dodatkowo pojawia się klamra, dzięki czemu jeszcze mocniej się czuje, że "Songs of a Lost World" jest przemyślaną, zaplanowaną całością - słowa "the end of every song" z ostatnich wersów wcześniej powtarzały się w początkowym "Alone".

Robertowi Smithowi należą się gratulacje. The Cure, zamiast odejść w zapomnienie, w którym już prawie tkwił, wydał jeden ze swoich najlepszych albumów studyjnych. "Songs of a Lost World" nie tylko powinien przypaść do gustu tym fanom, którzy preferują klimatyczne, powolne kompozycje zespołu. Materiał przypomina światu, że formacja jeszcze istnieje, i może zwiększyć grono miłośników jej muzyki, przyciągając melomanów spośród tych młodszych, którzy chłonąc przez ostatnie półtorej dekady głównie nowości, jeszcze na wartościowe dokonania grupy nie trafili - teraz może się zainteresują. Równocześnie wysuwam hipotezę: gdyby The Cure opublikował taki album maksymalnie cztery lata po poprzednim, również otrzymywałby pochwały, ale zachwyty byłyby mniejsze. Głód i zaskoczenie tłumów robią swoje.

Komentarze
Dodaj komentarz »
re: The Cure "Songs of a Lost World"
Tomek Darek (gość, IP: 31.60.82.*), 2025-02-01 14:14:35 | odpowiedz | zgłoś
Najważniejszym miernikiem tego czy dana mUzyka jest wartościową jest hmm chyba to czy ja się kupi nabędzie.Przyznam że nigdy nie byłem fanem Smitha. Uważamgo do dziś za pozera który czochrujac włosy i malując się sminka i śpiewając o swej dziewczynie w poszczególne dni tygodnia nie jest wart mego zainteresowania czasu ani kasy. Lecz zupełnym przypadkiem usłyszałem płytę The Cure-Songs ofa Lost World. Było to około 4 czy 5 stycznia i.... Zakochałem się od pierwszego od pierwszego odsłuchu. Alone powalił mnie na oba muzyczne kolana. Potem następne i kolejne utwory. Dlugo by pisać. Wspomnę o Warsong, Drone Nodrone i wciskające w podłogę Endsong. Reasumując mam te płytę w wersji winylowej . I po raz pierwszy usłyszałem ją na moim chyba dobrym sprzęcie audio w ostatni poniedziałek.
re: The Cure "Songs of a Lost World"
Krewetka (gość, IP: 95.160.159.*), 2025-01-06 19:19:40 | odpowiedz | zgłoś
Taka mała uwaga do recenzji: stopniowe, powolne nawarstwienia ścieżek, budowanie nastroju to nic nowego w twórczości The Cure, nie ma nic wspólnego z post rockiem, już w latach 80 byli z tego znani. Poza tym, to świetna płyta.
re: The Cure "Songs of a Lost World"
Krasnal Adamu
Krasnal Adamu (wyślij pw), 2025-01-07 19:21:03 | odpowiedz | zgłoś
Tak, nic nowego - nawet w tym samym akapicie napisałem, że w latach 80. zespół grywał już podobnie. Niemniej nie grywa tak zawsze i nie zdziwiłoby mnie, gdyby na tym albumie tak nie grał. A na to, że około połowy kompozycji na tym albumie kojarzy mi się z post-rockiem i że to one najbardziej zwracały moją uwagę, nic nie poradzę.
re: The Cure "Songs of a Lost World"
Wolrad
Wolrad (wyślij pw), 2024-12-23 17:23:59 | odpowiedz | zgłoś
Zgadzam się z recką, poza ostatnim akapitem, nie ma opcji, żeby The Cure popadało w zapomnienie, to zbyt wpływowy zespół i ma olbrzymią grupę fanów. Zapełnia sale koncertowe nawet bez wydawania płyt. Poza tym "Songs of a Lost World" to jeden z najlepszych powrotów rockowych ever.