- Koncerty
- terminy koncertów
- galeria zdjęć
- relacje z koncertów
- Wieści
- wieści muzyczne
- kocioł
- dodaj wieść
- Płyty
- recenzje płyt
- zapowiedzi premier
- Wywiady
- wywiady
- Ogłoszenia
- ogłoszenia drobne
- dodaj ogłoszenie
- Zobacz
- wywiady
- forum
- linki
- rekomenduj muzykę
- korozja
- sondy - archiwum
- Redakcja
- o nas
- szukamy pomocników
- reklama
- polityka cookies
- kontakt
- Konto
- zaloguj się
- załóż konto
- po co?
recenzja: The Cranberries "Wake Up and Smell the Coffee"
"Wake Up And Smell The Coffee" to piąty już album sympatycznego zespołu z Irlandii, któremu lideruje obdarzona ciekawym głosem Dolores O' Riordan Burton. Pierwszy nie przyniósł im jeszcze światowej popularności. Dwa single: "Linger" i "Dream" "zaskoczyły" początkowo paradoksalnie nie w Europie, ale w Stanach. Dopiero po sukcesach za Oceanem do Cranberries przekonała się także publiczność w Zjednoczonym Królestwie. Drugi album "No Need To Argue" to już ogólnoświatowe szaleństwo, wielomilionowe nakłady i megaprzebój "Zombie". Potem ze sprzedażą było już trochę gorzej, za to poziom wydawanych płyt był nadal bardzo wysoki, a dla mnie osobiście nawet wyższy. "To The Faithful Departed" (1996) i "Bury The Hatchet" (1999) przyniosły całe mnóstwo przebojowej, ale i nastrojowej czasem pop-rockowej muzyki i sporo ciekawych singli ("Salvation", "When You're Gone", "Animal Instinct"). Ugruntowały one silną pozycję zespołu na światowym rynku fonograficznym.
Najnowszy album może być niestety zapowiedzią kryzysu twórczego grupy. Nie przynosi już tak wielu przebojowych numerów, sporo tu "wypełniaczy" ("Dying Inside", "This Is The Day", "Do You Know" i kilka innych). Przeważają tym razem utwory balladowe, wśród których zdecydowanie wyróżniają się dwa: "Never Grow Old" - naprawdę prześliczny, z delikatnym brzmieniem gitary akustycznej i "unpluggedową" perkusją oraz "Carry On" - po prostu cudo łączące fajną, subtelną gitarę ze śpiewem Dolores.
Z czystym sumieniem mogę też polecić kawałek tytułowy - ze spokojnym, chill-outowym początkiem i nagłym, czadowym wejściem charakterystycznych dla nich gitar. Refren bardzo szybko zapada w pamięć. Fajny jest też pierwszy singiel: "Analyse", który jednak jak na kawałek promujący dość późno wpada w ucho i na pewno nie ma takiej siły przebicia jak "Salvation" czy "Promises" nie mówiąc już o "Zombie".
I to na dobrą sprawę byłoby to wszystko, jeśli chodzi o rzeczy ponad przeciętną. Wszystko, gdyby nie dwa bonusy: "In The Ghetto" z repertuaru Elvisa Presleya w charakterystycznym dla zespołu wykonaniu (fajnie się słucha, ale ja i tak wolę wersję, która znalazła się 17 lat temu na debiutanckiej płycie Nicka Cave'a) oraz naprawdę kapitalnie wykonane na żywo "Salvation". Ogromna ekspresja i czad taki, że iskry sypią się ze sceny... Może czas pomyśleć o nagraniu płyty live?
Cranberries w swoim stylu, ale bez wielkich wzlotów. Oby to nie było ich wstąpienie na równię pochyłą...
Materiały dotyczące zespołu
Najchętniej czytane recenzje
Lubisz tę plytę? Zobacz recenzje
Opeth "Blackwater Park"
- autor: Zbyszek "Mars" Miszewski
- autor: Michu
- autor: Margaret
- autor: Arhaathu
Metallica "Death Magnetic"
- autor: Ugluk