- Koncerty
- terminy koncertów
- galeria zdjęć
- relacje z koncertów
- Wieści
- wieści muzyczne
- kocioł
- dodaj wieść
- Płyty
- recenzje płyt
- zapowiedzi premier
- Wywiady
- wywiady
- Ogłoszenia
- ogłoszenia drobne
- dodaj ogłoszenie
- Zobacz
- wywiady
- forum
- linki
- rekomenduj muzykę
- korozja
- sondy - archiwum
- Redakcja
- o nas
- szukamy pomocników
- reklama
- polityka cookies
- kontakt
- Konto
- zaloguj się
- załóż konto
- po co?
recenzja: The Cranberries "Wake Up and Smell the Coffee"
Jest rok 2001, po 10 latach istnienia The Cranberries wydali właśnie swoją piątą płytę zatytułowaną "Wake Up and Smell the Coffee". Płytę, która jest kontynuacją charakterystycznego dla nich rockowego stylu, wyrobionego na poprzednich albumach. A zapowiadało się chyba inaczej. Zmiana wytwórni na bardziej "grunge'ową" MCA, a także duet z nieco "cięższym" Rammsteinem i kapitalny "Under to the Night". Miałem cichą nadzieję, że brzmienie grupy stanie się nieco cięższe, że zespół przekwalifikuje się na hardrockową kapelę. Może jednak lepiej nie zmieniać tego, co dobre? Z takiego założenia wyszedł zespół. Nadal dominuje gitarowy rock - czasem lżejszy, czasem cięższy - przeplatany charakterystycznym "umierającym" głosem Dolores O'Riordan. Znalazło się również miejsce dla kilku ballad. Całości dopełniają cover "In The Ghetto" Elvisa Presleya oraz wersja live sprawdzonego hitu "Salvation".
Grupa sprawia wrażenie, że nie uczestniczy już w bezsensownej walce o najwyższe miejsca na listach przebojów. Nie ma tu raczej hitów na miarę "Zombie" czy "Linger". Mamy za to znakomity, równy album, bez specjalnych potknięć. Najlepsze wrażenie bez wątpienia sprawiają "This Is the Day", bardzo podobny do "Promises", tytułowy "Wake Up and Smell the Coffee", w którym grupa sięga do wspomnianego wcześniej hard rocka (to najcięższy ich kawałek od czasów "Salvation"), "Time Is Ticking Out" - ze względu na dosyć ostry, polityczny tekst traktujący o dobrze znanym incydencie z 1986 na Ukrainie (Czarnobyl). Z ballad ma uwagę zasługuje na pewno otwierająca płytę "Never Grow Old", która po wyjęciu krążka z odtwarzacza najdłużej zostaje w pamięci, "Dying Inside" oraz "Chocolate Brown". Świetny wypadł cover "In the Ghetto", ale bezkonkurencyjny jest "Salvation" w wykonaniu live. Tu grupa pokazuje, że kiedy trzeba, potrafi dać czadu. Dla mnie wersja live jest lepsza od studyjnej.
Nie licząc genialnego "To the Faithful Departed" z 1996, to chyba najlepszy album The Cranberries. Dlatego stawiam 10 z malutkim minusem (a to za średni utwór "Every Morning"). Jednak płyta nie musi podobać się każdemu. Dla kogoś, kto nie przepada za zespołem, reakcja na jej wysłuchanie może być podobna do takiej, jaka z pewnością miałaby miejsce, gdybym mojej mamie kazał przesłuchać którąś z kaset Morbid Angel na walkmanie.
"Wake Up..." wywarł na mnie bardzo dobre wrażenie. Jeżeli grupa nadal będzie podążać szlakiem, który przeciera już od prawie 10 lat, to chyba zawsze ich płyty będą stały na bardzo wysokim poziomie. Polecam.
Materiały dotyczące zespołu
Najchętniej czytane recenzje
Lubisz tę plytę? Zobacz recenzje
Opeth "Blackwater Park"
- autor: Zbyszek "Mars" Miszewski
- autor: Michu
- autor: Margaret
- autor: Arhaathu
Metallica "Death Magnetic"
- autor: Ugluk