zaloguj się | nie masz konta?! zarejestruj się! | po co?
rockmetal.pl - rock i metal po polsku poniedziałek, 25 listopada 2024

recenzja: Testament "The Legacy"

28.03.2014  autor: Mikele Janicjusz
okładka płyty
Nazwa zespołu: Testament
Tytuł płyty: "The Legacy"
Utwory: Over The Wall; The Haunting; Burnt Offerings; Raging Waters; C.O.T.L.O.D; First Strike Is Deadly; Do Or Die; Alone In The Dark; Apocalyptic City
Wykonawcy: Eric Peterson - gitara; Greg Christian - gitara basowa; Alex Skolnick - gitara; Louie Clemente - instrumenty perkusyjne; Chuck Billy - wokal
Wydawcy: Atlantic Recording Corp., Megaforce Records
Premiera: 1987
Subiektywna ocena (od 1 do 10): 10

Oto Testament w najlepszym wydaniu. Kiedy nagrywa się debiutancki album w takim stylu, to można jedynie podziwiać i tworzyć tak marne laurki panegiryczne, jak ta tutaj. I nic więcej. Niebywałą zaletą Testamentu jest to, że jego muzyka łączy w sobie w doskonałych proporcjach ekstremalną agresję z niezwykłą przebojowością i melodyjnością, co do perfekcji zostanie doprowadzone na albumie "The Gathering" (1999).

Testament należy do tzw. metalowej sceny undergroundowej z Bay Area San Francisco, uważanej w swoim czasie za najbardziej zintegrowaną na świecie. Grupa powstała w 1983 roku z inicjatywy perkusisty Louie Clemente'a i gitarzysty Erica Petersona. Pierwsze próby odbywały się w chacie tego ostatniego, a wśród coverów, jakie grali, były - a jakże - kawałki Motorhead. Pierwszy skład uzupełnili Derrick Ramirez (gitara), Steve Souza (wokal) i Greg Christian (gitara basowa). Wkrótce jednak kapelę opuścił z powodu problemów z własną babą Ramirez, a na jego miejscu zainstalował się Alex Skolnick. Prywatne kłopoty zmusiły też Clemente do porzucenia zespołu. Już w składzie z Mikem Ronchettem zespół pod nazwą Legacy nagrał demo "Burnt Offerings" (1985). Zespół okrzyknięto najlepszym od czasów Metalliki i Exodus, koncerty jeszcze poprawiły notowania wśród metalowej braci, a wytwórnie tylko czekały, by podpisać kontrakt. Najpoważniejszą i już bardzo zasłużoną była Megaforce. Kolejne roszady mogły wyeliminować zespół ze sceny: Souza przyjął propozycję zastąpienia Paula Baloffa na stanowisku wokalisty Exodus, ale szczęśliwie powrót Clemente do kapeli wpłynął mobilizująco. Pozycję za mikrofonem zajął natomiast Chuck Billy, Indianin z pochodzenia. Eric wspominał, że gdy Billy zaczął śpiewać, to wszyscy stanęli jak wryci. Okazało się, że nowy nabytek dysponował znacznie bardziej wszechstronnym głosem niż jego poprzednik.

Te kłopoty trwały trzy lata, co sprawiło, że zespół spóźnił się z debiutanckim albumem i w konsekwencji nie mógł współtworzyć Wielkiej Czwórki; a może ukuto by termin Wielka Piątka? W obawie przed procesami sądowymi o prawa do nazwy, zespół zdecydował się na bolesną decyzję o zmianie nazwy z Legacy na Testament (pomysł wyszedł od Billy'ego Millano z S.O.D.), bo podobno taki zespół już funkcjonował w latach 70. Zachowano jednak starą nazwę w tytule albumu, co było ukłonem w stronę fanów i pewnym zabiegiem identyfikacyjnym. Płytę "The Legacy" nagrywano w "Pyramid Sound Studios" w miejscowości Ithaca w amerykańskim stanie Nowy Jork. Logo wymyślił Peterson, pomysł zrealizował Bill Benson. Produkcją zajął się Alex Perialas. Okładkę zaprojektowała bliżej mi nieznana Alexis Olson. Front cover przedstawia wykute w kamiennym murze okno z księgą na parapecie, nad którą pochyla się to coś - czaszka w hełmie z nietoperzem. Okładka typowa dla tamtego okresu, ale ilekroć otwieram książeczkę, to czuję przypływ nostalgii z powodu ascetycznej oprawy graficznej (na czarnych kartach wydrukowano drobniutkimi literami teksty piosenek, i to zdjęcie muzyków w środku - klasyka!). Tak wyglądały wszystkie wkładki Overkillów, Testamentów, Anthraxów itd. sygnowane przez tę wytwórnię. "The Legacy" ukazał się 13 kwietnia 1987 roku w Stanach Zjednoczonych. Na krążku, trwającym trochę ponad 38 minut, znalazło się 9 kompozycji, z których trzy pochodziły z demówki ("Burnt Offerings", "Raging Waters", "Alone In The Dark"), cztery nagrane były jeszcze z dawnym wokalistą ("Over The Wall", "The Haunting", "C.O.T.L.O.D.", "First Strike Is Deadly"), a nowy skład dodał tylko dwa utwory ("Do Or Die" i "Apocalyptic City").

Po tym przydługim wstępie czas zająć się zawartością krążka. "Over The Wall" to rozbuchany thrashmetalowy piec, będący kwintesencją stylu: szybkie zmiany tempa, wiele pomysłów na minutę, drapieżne riffy, agresywny wokal. Choćby początek pokazuje, jakimi możliwościami dysponowali młodzi muzycy: zaczyna się gitarowym "dwugłosem" i raz po raz wchodzącą perkusją, ok. 12 sekundy następuje zmiana tempa, ok. 20 - kolejny motyw wypełnia kompozycję, a po 35 sekundzie trwania utworu dochodzi właściwe riffowanie, na którym opiera się cały "Over The Wall". Chwilę później wkracza wokalista i na dobre rozkręca się thrashowa młócka. Dla miłośników gatunku to są naprawdę wartościowe dźwięki. Śpiewa tu Chuck Billy - dość nisko, jednak warunki wokalne pozwalają mu od czasu do czasu wchodzić w wysokie rejestry, wysokim piskliwym krzykiem akcentuje pewne frazy. Znakiem rozpoznawczym tego utworu, jak i całego albumu, są doskonałe solówki, nad którymi można się zachwycać bez końca. "The Haunting" to z kolei bardzo ciekawe riffowanie, oczywiście w szybkim tempie. Wokalnie utwór nie jest skomplikowany, lecz czas, w jakim Billy wyrzuca z ust kolejne słowa piosenki, każe się głęboko zastanowić nad kunsztem śpiewaka. Trzecia zwrotka to powtórzenie słów z pierwszej strofy. Nie powinno to dziwić, tak się to wówczas robiło.

Do 30 sekundy utwór "Burnt Offerings" rozwija się niczym klasyczna ballada, gitary brzmią tu bardzo Metallikowo. Ale to tylko ściema, bo w istocie numer ten jest pełen jadu thrashmetalowego. I znów pomysł goni tu pomysł, żaden motyw nie chce rozgościć się na dłużej. Niezwykle charakterystycznym elementem tej piosenki są wysublimowane riffy, które wokalnie stara się naśladować Chucka. Zadanie to o tyle trudne, że trzeba utrzymać i melodię, i tempo, które - powiedzmy sobie szczerze - jest zabójcze. No i ten fragment w końcówce: "Won't die" - aż skóra cierpnie. A o czym traktuje "Burnt Offerings"? Podmiot liryczny udaje się do maga, by spojrzeć w przyszłość za pomocą kart tarota. To, co zobaczy, raczej mu się nie spodoba: chore waśnie między ludźmi doprowadzają do globalnego konfliktu zbrojnego, świat staje się pustkowiem, a ci, którzy przeżyli, zmieniają się w kanibali. Wychodząc z seansu, bohater zastanawia się, czy karty mogły mówić prawdę. Brutalne dźwięki cechują utwór nr 4. Wszystko gna tu na złamanie karku: gitary aż trzeszczą, bas pulsuje bez przestanku, perkusja ani na chwilę nie szuka wytchnienia, a niezmordowany Souza wyje jak natchniony. Nie można o "Raging Waters" powiedzieć, że jest to piosenka, bo struktury nie ma za grosz piosenkowej. Bardziej trafnie będzie, jeśli przyjmiemy, że jest to zlepek powtarzających się motywów. Echa Metallikowego wpływu odnajdziemy w części solowej.

"C.O.T.L.O.D." Co w tym kawałku się dzieje, to ja pierdolę! Elementy szaleństwa zawierały wszystkie thrashowe płyty zespołów amerykańskich, ale o ile w innych kawałkach grupy Testament da się wskazać inspiracje poszczególnymi kapelami, to ten kawałek jest absolutnie oryginalnym patentem Testamentu. Odpowiednio krótki (2:28), przy tym niezwykle skondensowany, przekonuje "rzeźniczym" brzmieniem i arcymocnym wokalem, który wspomagany jest chóralnym skandowaniem słów "Provoke the dead". A pod solówką też nikt inny nie dałby rady się podpisać. Muzykę i słowa do "Curse Of The Legions Of Death" napisali Ramirez i Peterson. Rzecz absolutnie sztandarowa dla tego zespołu. Bardziej pokombinowany utwór "First Strike Is Deadly" miał wielu ojców: za muzykę odpowiadali Peterson i Skolnick, a tekst ułożyli Souza i Christian. Rzecz zaczyna się od posępnego dialogu diabelskiego pana i jego sługi. Kiedy zaczyna grać muzyka, krew znów zaczyna się burzyć i pienić! Jest szybko, jest głośno i jest brudno. Śpiew szybki nie jest, ale jest zdecydowany, a przez to brawurowy. Podobnie riffy są wyraziste i zapamiętywalne. Najjaśniejszym punktem kompozycji jest (który to już raz mówię) solówka gitarowa - doskonały przykład na to, jak wplatać melodię w ramy szybkiego, głośnego i brudnego numeru.

Duże pokłady melodyjności ma cały "Do Or Die" - niby agresywny, a przystępny, niby brutalny, a chwytliwy. Gitarzyści znakomicie wypracowali tu schemat bardzo szybkiego "tłuczącego" riffu zwieńczonego klauzulą, polegającą na "wygaszanym" stopniowo hałasie. Bardzo odważnie poczyna sobie basista, który podpatrzył może kiedyś D.D. Verniego i jego szybkie pochody. Za melodyjną strukturą "Do Or Die" idzie pozornie tylko wściekły skrzek Billy'ego, bo w gruncie rzeczy zabarwiony jest on przyjemną dla ucha artykulacją. Najlepiej to dostrzec w refrenie. Znakomity tekst ułożony został przez Souzę do numeru zatytułowanego "Alone In The Dark". Ujawnia on kulisy opętania, które stały się w młodości faktem dla osoby mówiącej. Samotny w ciemności, pogrążony w koszmarnych wizjach, torturowany przez demony człowiek w kolejnych wersach opisuje drogę przezwyciężania zła, oczyszczania umysłu z próżnych nadziei i strachów. Interesujący początek w postaci solowego popisu Skolnicka przekształca się w utwór szybki w zwrotkach i nieco wolniejszy, ale jakby z wpływami orientalnymi w refrenie. Przypomnijmy ten fragment tekstu:

"Alone in the dark
where the demons are torturing me
the dark passages of revenge was all that I see"

Zbyt dużo się tu dzieje, by to wszystko rozkładać na czynniki pierwsze. Dość powiedzieć, że "Alone In The Dark" to jeden z absolutnych hiciorów wymyślonych przez Testament. Nastrojowy wstęp poprzedza ostatni utwór - szybki i agresywny, ale też najdłuższy na "The Legacy". Bardzo sprawne granie charakteryzuje się częstymi zmianami tempa, osiemdziesięcioma trzema pomysłami na coraz to bardziej karkołomne "chwyty", tuzinkowym, ale wpisującym się w ramy gatunku tekstem oraz zapamiętywalną solówką gitarową.

"The Legacy" rozeszło się w nakładzie 100 tys. egzemplarzy. Na pewno duży wpływ na to miała dobra promocja zespołu. Szczególnie wysoko punktowana była trasa koncertowa po Europie z Anthrax, a w Stanach Zjednoczonych z Overkill. Aby odwdzięczyć się europejskim fanom za gorące przyjęcie, zdecydowano się wypuścić na ten rynek EP-kę "Live in Eindhoven" (1987), zawierającą fragmenty koncertu zagranego podczas holenderskiego festiwalu "Dynamo Open Air". Po powrocie muzyków z Europy na potrzeby MTV nakręcono w więzieniu Alcatraz teledysk do utworu "Over The Wall". Tu warto zauważyć, że kapela była dumna z uczestnictwa w festiwalu "Dynamo", skoro ktoś tam założył koszulkę pamiątkową, ktoś inny nakleił logo na gitarę itd. Nic dziwnego, że zarówno fani, jak i prasa muzyczna bardzo wychwalali Testament, choć pojawiły się głosy o zrzynaniu z Metalliki. Cóż, nawet w tej recenzji parokrotnie wskazano pewne paralelizmy muzyczne, które jednak świadczą nie tyle o niesamodzielności młodego zespołu, co raczej stanowią punkt odniesienia.

Utwory z tego krążka są tymi, na które czeka się z największą niecierpliwością podczas każdego koncertu formacji. "The Legacy" pokazało światu, że Testament może i czerpał z dokonań Metalliki, ale robił to z dużą klasą i od samego początku cudze patenty wykorzystywał w sposób twórczy. Uplasował się w panteonie "Wielkiej Szóstki" amerykańskiego thrash metalu gdzieś pomiędzy Metallicą a Slayerem, tworząc muzykę zupełnie inną niż Anthrax i Megadeth, konkurując z Overkill za sprawą podobnej stylistyki (w początkowej fazie), a za europejski odpowiednik mając Niemców z Kreator. I z pewnością dla wielu młodych byli wzorem do naśladowania. W przyszłości Testament nagrywał równe, dobre płyty, ale znamion geniuszu doszukiwałbym się jedynie w albumach "The Legacy" i "The Gathering".

Komentarze
Dodaj komentarz »
re: Testament "The Legacy"
minus
minus (wyślij pw), 2014-04-10 16:54:05 | odpowiedz | zgłoś
Tak, oczywiście. 1988
re: Testament "The Legacy"
minus
minus (wyślij pw), 2014-04-10 07:18:50 | odpowiedz | zgłoś
Muzyka Młodych leciała w Pr.II. Trojka puszczala Metalowe Tortury Rogowieckiego w poniedziałek po południu. I wolałem program Romka, bo był na luzie. W Muzyce Młodych Gaszynski był spięty i miał słabe pojęcie o metalu, Brankowski go gasil na każdym kroku. Do dziś pamietam jaka gafę walnął upierajac się ze Megadeth (wymawiane przez niego "megadess" ) to zespół satanistyczny.
re: Testament "The Legacy"
Osservatore (gość, IP: 188.122.20.*), 2014-03-28 20:51:38 | odpowiedz | zgłoś
Co do samej muzyki - to pierwsza płyta Testament jaką słyszałem i od niej zaczęła się moja fascynacja tym zespołem. Gra gitarzystów Skolnicka i Petersona jest tu po prostu fantastyczna, a melodie skomponowane są znakomicie. Co to były za czasy, ze młode zespoły debiutowały z tak wyśmienitymi albumami, że dziś nikt nie umie się do tego nawet zbliżyć! Młodszym czytelnikom Rockmetalu pewnie będzie przeszkadzać archaiczne brzmienie, ale sama muzyka jest doskonała. Dzięki za recenzje!
re: Testament "The Legacy"
lopik (wyślij pw), 2014-03-28 20:06:46 | odpowiedz | zgłoś
Jedna z moich ulubionych płyt, a Raging waters to dla mnie w ogóle pierwsza trójka thrashowych utworów
4
Starsze »

Oceń płytę:

Aktualna ocena (165 głosów):

 
 
87%
+ -
Jak oceniasz płytę?

Materiały dotyczące zespołu

Napisz recenzję

Piszesz ciekawe recenzje płyt? Chcesz je publikować na rockmetal.pl?

Zgłoś się!
Na ile płyt CD powinna być wieża?