zaloguj się | nie masz konta?! zarejestruj się! | po co?
rockmetal.pl - rock i metal po polsku piątek, 22 listopada 2024

recenzja: Testament "Dark Roots Of Thrash (DVD)"

24.01.2014  autor: Mikele Janicjusz
okładka płyty
Nazwa zespołu: Testament
Tytuł płyty: "Dark Roots Of Thrash (DVD)"
Utwory: Intro; Rise Up; More Than Meets The Eye; Burnt Offerings; Native Blood; True American Hate; Dark Roots Of Earth; Into The Pit; Practice What You Preach; Riding The Snake; Eyes Of Wrath; Trial By Fire; The Haunting; The New Order; D.N.R. (Do Not Resuscitate); Three Days In Darkness; The Formation Of Damnation; Over The Wall; Disciples Of The Watch
Wykonawcy: Chuck Billy - wokal; Alex Skolnick - gitara; Greg Christian - gitara basowa; Eric Peterson - gitara; Gene Hoglan - instrumenty perkusyjne
Wydawcy: Nuclear Blast Records
Premiera: 11.10.2013
Subiektywna ocena (od 1 do 10): 8

"Dark Roots Of Thrash" to jedno z najsolidniej wydanych DVD, jakie posiada autor niniejszej recenzji w swej kolekcji. Święty, Co Rozdaje Prezenty zaopatrzył mnie w wersję, która na obwolucie ma wielki napis "limited steelbook". Istotnie, pucha z płytami jest blaszana i przyjemnie zimna w dotyku. W środku trzy płyty: jedna DVD i dwie CD, sześciokartkowa książeczka (ładna!) i papierowa reklama płyt i koszulek firmowana przez Nuklearnych Blastów. Wydawnictwo ukazało się 18 października w europejskich sklepach (tydzień później - na całym globie) w następujących wersjach (prócz omawianej): 2CD, DVD + 2CD digipak, Blu-ray + 2CD, double winyl, T-shirt + 2CD oraz T-shirt + DVD/2CD; dwie ostatnie tylko w USA.

Już sam tytuł wydawnictwa sugeruje mocny związek z dziesiątą płytą studyjną Testament - "Dark Roots Of Earth" (2012). Oczywiście nagrany 15 lutego 2013 roku występ w "The Paramount Theatre" w Huntington - mieście wchodzącym w skład nowojorskiej metropolii - był jednym z całej serii koncertów promujących album o ciemnych korzeniach Ziemi. Reżyserię widowiska powierzono Tommy'emu Jonesowi, a za produkcję i realizację odpowiedzialne były firmy Get Hammered Production i VideoHammer Studios.

Po włożeniu krążka DVD do odtwarzacza następuje efektowna czołówka Nuclear Blast: na pustyni kroczy facet z gitarą, nagle dostrzega leżący kabel (szybkie zbliżenie na drugi jego koniec pokazuje, że jest podłączony do wzmacniacza), podpina się i pokrętło reguluje w kierunku "max" - jedno szarpnięcie strun uwalnia energię w postaci nuklearnego grzybka.

W pełni interaktywne menu; wybieramy: "Live At Paramount Theatre", "Tracklist" (opcja pozwala wejść w dowolnym momencie koncertu), "Bonus Footage" i "Native Blood" (video clip). Nie ma wyboru ścieżek dźwiękowych - do dyspozycji mamy zwykłe stereo. Nie wiem, co na to audiofile, którzy "sensowny remaster tej płyty mogą kupić za 15 zł"; trudno się odnieść do jakości dźwięku - mi wystarcza w zupełności opcja stereo - zrobię głośno i sąsiad jest u drzwi!

Klikamy na "Live". Koncert poprzedzony jest intrem: w tle leci hymn amerykański zagrany na gitarze, a obraz ukazuje pracę techników, którzy pchają skrzynie, potem wyjmują z nich i rozkładają sprzęt, i testują go. Obraz zmontowany jest tak, jakbyśmy oglądali film fabularny; nawet napisy przypominają hollywoodzką superprodukcję. Czasem pojawiają się rozmyte klatki, co przypomina efekt, jaki zastosowano na początku filmu "Seven" Davida Finchera. Potem na scenę wchodzą muzycy, Chuck Billy pyta swym potężnym głosem: "Are you ready for 'Rise Up'?", i zaczyna się metalowa sieka.

Obraz jest bardzo dynamiczny: szybkie "cięcia" kamer, z efektami zbliżeniowymi przeplatają się ze zwolnieniami, czasem pojawia się celowe rozedrganie obrazu - raz jest on kolorowy, innym razem czarno-biały, rzadziej przechodzi w sepię. Świetnie uwypukla to nastrój koncertu, który - jak wiadomo - u Testamentów ma bardzo intensywny przebieg. Sporadycznie ekran telewizora dzielony jest na dwie lub trzy części tak, by jednocześnie pokazać kilku muzyków. Kamerzyści nie zapominali o fanach - stosunkowo często pokazywane są amerykańskie pyski wykrzywione w ekstatycznym grymasie. Nieraz udaje się uchwycić ochroniarza w trakcie "cumowania" jednego, drugiego i trzeciego "żeglarza". Przód widowni czasami wydaje się zadziwiająco pusty, ale to tylko złudzenie, bo tak naprawdę to tam się najwięcej dzieje - nieustający kocioł przerywany jest chwilami głębszego oddechu.

Setlista skomponowana została bezbłędnie. Dostajemy cztery kawałki w ramach promocji "Dark Roots Of Earth" i tyle samo z najlepszej thrashmetalowej płyty tego gatunku nagranej po roku 1995 - "The Gathering" (1999). Niezmiernie cieszą dwa strzały z "The Formation Of Damnation" (2008). Cała reszta pochodzi z klasycznych wydawnictw - trzy utwory z "The Legacy" (1987), cztery - z "The New Order" (1988), w zestawie znalazł się też tytułowy pocisk z albumu "Practice What You Preach" (1989).

Pierwsze trzy utwory przelatują płynnie. Chwila przerwy i kolejny atak perkusyjno-gitarowy. Piosenki są wiernie odtworzone, ale - i to powinno się podobać w koncertowych widowiskach - niektóre trochę zostały "upiększone" (np. "Disciples Of The Watch"). Zasadniczy set kończy się po "Three Days In Darkness", jednak metalowcy nawet nie schodzą ze sceny, tylko po krótkim zagajeniu od razu jadą z "The Formation Of Damnation"; tu wręcz powala to rytmiczne nakurwianie, jakie serwują po trzeciej minucie trwania utworu. Muzycznie na tym DVD jest gnój. Ale od strony wizualnej muzycy też wiedzieli, jak przygotować show, choć myślę, że po tylu latach wspólnego koncertowania instynktownie się rozumieją i wiedzą, gdzie i w którym momencie się ustawić, by wypaść dobrze. Super jest moment, kiedy naprzeciw siebie stają Skolnick i Peterson, i wspólnie rozpoczynają "The Haunting".

Najwięcej uwagi skupia na sobie wokalista. Chuck Billy wyróżnia się wyglądem (pamiętajmy o jego indiańskich korzeniach) - wielkie napompowane cielsko zakończone cienkimi girkami i ryj jak u knura budzą respekt. Ale nie tylko powierzchowność się liczy. Przede wszystkim Chuck Billy ma niesamowity głos. W młodości miał fajny, ale teraz ma zajebisty! Fani na pewno lubią też patrzeć, jak imituje grę na gitarze, chwytając w charakterystyczny sposób statyw podświetlany zielonymi diodami ledowymi. Wypowiedzi Chucka ograniczają się do zapowiedzi kolejnych piosenek (np. "Trial By Fire") oraz do podziękowań skierowanych do publiczności za przybycie na koncert tak licznie lub za ogromne zainteresowanie ostatnim studyjnym wydawnictwem. Przed "D.N.R." Billy dyrygent macha swoim statywem w charakterystycznym geście, zachęcając w ten sposób fanów do nucenia melodii rozpoczynającej ten kawałek. Zajmujący lewą część sceny Alex Skolnick to gitarzysta doskonały - jest tak dobry, że nawet przy wycinaniu karkołomnych solówek nieustannie zachowuje kontakt wzrokowy z publicznością, grając na pamięć, śmigając odruchowo torteksem po swoim gryfie. W większym stopniu skupiony na swojej grze jest drugi gitarzysta, Eric Peterson, stojący przez większą część występu po prawej stronie sceny. Raz przemówił do mikrofonu, by zapowiedzieć "Riding The Snake". Najwięcej wysiłku niewątpliwie musiał włożyć Gene Hoglan w swój występ. Uderzenia pałkami tylko z rzadka są powolne, z reguły bębny i talerze mocno "zagęszczają" powietrze w hali. Zupełnie niewidoczny na scenie jest basista Greg Christian, który kryje się gdzieś w okolicach perki i pojawia się tylko na końcu występu. Nie wiem, czego się obawia, bo przecież na poprzednim zarejestrowanym w Londynie DVD też skutecznie znikał z kadru. (Dobrze skomentował to w swej recenzji "Live In London" Verghityax).

"Paramount Theatre" to duża hala - dość długa, za to niezbyt szeroka, z emporami po bokach; często pokazywane są ujęcia robione z przeciwległego końca na scenę. Ta przygotowana została standardowo, tzn. tak, jak w innych miejscach, gdzie grał Testament podczas promowania "Dark Roots Of Earth" (np. 26 czerwca 2013 w Warszawie). Na tylnej ścianie powieszono banner z reprodukcją okładki ostatniej płyty studyjnej, by nikt nie miał wątpliwości, który krążek jest aktualnie nowy. Perkusja ustawiona została na podwyższeniu, pustą przestrzeń zasłonięto płachtami imitującymi kamienny murek. Dla widzów na balkonach z pewnością widoczny jest duży napis "Testament" leżących na dechach.

Oświetlenie. Zdecydowanie najczęściej scenę zalewają fale zimnego niebieskiego światła. Czasem przełamywane są te barwy czerwoną poświatą. Trzeba jednak podkreślić, że generalnie na scenie jest ciemno. Mimo to operatorzy radzą sobie w tych warunkach całkiem nieźle, bo nigdy nie jest tak, że trudno coś dojrzeć w mroku. A zdumiewają wręcz te momenty, kiedy trzeba ze sceny wyłowić jakiś szczegół, np. bardzo profesjonalnie pokazywana jest gra gitarzystów, którzy mkną po gryfach "like thunder from the sky".

"Bonus Footage" to impresje z różnych fragmentów życia muzyków i ich pomocników w trasie. A jak wiadomo nieodłączną częścią tego życia są spotkania z fanami - no i mamy tu kilku prawdziwych maniaków wymieszanych z wariatami. Niczego się z tego dokumentu nie dowiemy, bowiem są to tylko nieme ujęcia, okraszone lecącą w tle Testamentową muzą. Dokument trwa 11 minut.

Clip "Native Blood" zaczyna się od motta - autorem słów "Somewhere a good man must rise from the young ones among us" był Szalony Koń. Pomysł na teledysk był następujący: zespół gra sobie przy tryskającym iskrami ognisku, na drugim planie są indiańscy wojownicy odprawiający jakiś rytuał, pomiędzy tymi ujęciami opowiedziana została historia młodego Indianina, który walczy o sprawiedliwe traktowanie i godne życie wśród białych "kolonistów". Billy w zapowiedzi do "Native Blood" w wersji koncertowej chwali się, że teledysk został nominowany do jakiejś prestiżowej nagrody amerykańskiej.

Gdy idzie o ocenę, to tak wysoka jest z powodu znakomitego koncertu. 110 minut bezlitosnego napieprzania robi wrażenie. Natomiast całe to wydawnictwo, trwające w sumie 124 minuty, mogłoby być bardziej spektakularne. Można było dorzucić jeszcze parę teledysków, reportaż z sali prób, historię kapeli lub coś, co kazałoby myśleć, że oto fani Testamentu doczekali się pomnika. Ale dla mnie Testament zrehabilitował się po ubiegłorocznym bardzo krótkim koncercie w "Progresji", kiedy zagrali ledwie 12 kawałków. Dopiero po tym DVD widzę, ile stracili Polacy lub inaczej - ile mogliby zyskać, gdyby byli 15 lutego 2013 roku w Huntington. Mam też nadzieję, że zrehabilitowałem się tą recenzją za spitoloną relację z koncertu Testament, kiedy pisałem o kawałkach, których zespół nie wykonał. Spiłem się trochę przed występem grupy, ale żeby aż tak, by słyszeć to, czego nie było... Eh, to jeszcze raz zapodam sobie "Dark Roots Of Thrash"!

Komentarze
Dodaj komentarz »
re: Testament "Dark Roots Of Thrash (DVD)"
vacek4
vacek4 (wyślij pw), 2014-01-24 23:01:13 | odpowiedz | zgłoś
Widziałem DVD "Dark Roots Of Thrash" i trzeba przyznać, że Testament to firma dla której nie liczy się zbyt obraz, ale muzyka, którą przez lata tworzyli z wielką pasją. "Dark..." jest znakomitym przypomnieniem koncertu, który widziałem na żywo. Chłopaki grają z taką pasją jak 30 lat temu i nikt nie zaprzeczy, że jest inaczej. Moc muzyczna jaką przekazują słuchaczom lub widzom (zależy kto jak woli słuchać)jest demolująca i nie pozwala przerwać słuchania. Fajnie, że wydawnictwo jest 3 płytowe (dla każdego coś dobrego) staranne i mroczne, a to klimaty, które uwielbiam. Kto nie widział ich na żywo niech obejrzy. Kto nie słuchał niech posłucha. Nie żebym był ich wielkim fanem, ale tu trzeba przyznać, że to właśnie Testament powinien należeć do Big4
re: Testament "Dark Roots Of Thrash (DVD)"
Private Eco (gość, IP: 37.8.245.*), 2014-01-24 22:19:19 | odpowiedz | zgłoś
Nie będę się rozwodził nad moją miłością do tego zespołu, dvd jest pewnie tak samo zajebiste jak to z Londka, tylko że mogli by podłączyć do setlisty kilka mniej oczywistych kawałków.
2
Starsze »

Oceń płytę:

Aktualna ocena (42 głosy):

 
 
85%
+ -
Jak oceniasz płytę?

Materiały dotyczące zespołu

Napisz recenzję

Piszesz ciekawe recenzje płyt? Chcesz je publikować na rockmetal.pl?

Zgłoś się!
Na ile płyt CD powinna być wieża?