- Koncerty
- terminy koncertów
- galeria zdjęć
- relacje z koncertów
- Wieści
- wieści muzyczne
- kocioł
- dodaj wieść
- Płyty
- recenzje płyt
- zapowiedzi premier
- Wywiady
- wywiady
- Ogłoszenia
- ogłoszenia drobne
- dodaj ogłoszenie
- Zobacz
- wywiady
- forum
- linki
- rekomenduj muzykę
- korozja
- sondy - archiwum
- Redakcja
- o nas
- szukamy pomocników
- reklama
- polityka cookies
- kontakt
- Konto
- zaloguj się
- załóż konto
- po co?
recenzja: Tenacious D "Tenacious D"
Niewiele jest zespołów głoszących jakąś konkretną ideologię. Niewielu jest ludzi kultywujących takowe. I coraz mniej jest takich ludzi wśród szeroko pojętej społeczności "metali", która z subkulturą lat 70-tych ma dziś niewiele wspólnego. Jednak w tej dobie zepsucia, kindermetalstwa i całej reszty tego bagna pojawia się ktoś... ktoś z ideologią, celem i "fuck" na ustach... a konkretnie Jack "Jables" Black.
Ok, wiem, przesadziłem. Jack Black aż takim aniołem metali nie jest, zwłaszcza że razem z Kyle'em "Kage" Gassem grają pod szyldem Tenacious D raczej comedy rock. Co nie zmienia faktu, że przy słuchaniu ich pierwszej płyty - o tytule identycznym jak nazwa zespołu - czasem aż łezka kręci się w oku... Cały album sprawia wrażenie, jakby nagrywali go nie w studiu, a w domu, eksperymentując z instrumentami (obaj grają na gitarach, jednak prowadzącym gitarzystą jest Kyle) i luźno gawędząc na tematy wszelakie. Jednak motywem przewodnim jest prawdziwe oddanie rockowi, co najbardziej czuć w "Tribute", "Dio", "Kyle Quit The Band", "Friendship", "Rock Your Socks" i w kilkudziesięciosekundowych kawałkach, które są w rzeczywistości "skitami", czyli wspomnianymi już wcześniej "rozmówkami" Jacka i Kyle'a ("One Note Song", "Hard Fucking", "Inward Singind", "Cock pushups", "Karate Schnitzel", "Drive Thru"). Nie nagrywali "Tenacious D" oczywiście tylko we dwóch. Pomogło im gościnnie czterech wirtuozów: Dave Grohl (eks Nirvana, Foo Fighters), Page McConnell (Phish), Warren Fitzgerald (The Vandals) i Steve McDonald.
Liczba 21 utworów może sprawiać wrażenie dość dużej, jednak tylko 13 z nich to właściwie piosenki - reszta to "skity". Przyjrzymy się dokładniej poszczególnym utworom. "Tribute" to moim zdaniem najciekawszy kawałek na płycie. Opowiada o fikcyjnym początku zespołu - jak na drodze międzystanowej pojawił się przed muzykami szatan i zażądał, aby zagrali Najlepszą Piosenkę na Świecie, bo inaczej zje ich dusze. Jables i Kage pod wpływem nadprzyrodzonego natchnienia zrobili to, i udało im się zagrać Najlepszą Piosenkę na Świecie. Jednak "Tribute" to nie ona, a jedynie Hołd Dla Najlepszej Piosenki na Świecie, gdyż, jak wyjaśnia Jack porywająco śpiewając:
"This is not The Greatest Song in the World, no.
This is just a tribute.
Couldn't remember The Greatest Song in the World, no, no."
("To nie jest Najlepsza Piosenka na Świecie, nie.
To jest tylko hołd.
Nie mogę sobie przypomnieć Najlepszej Piosenki na Świecie, nie, nie."
"Tribute" to pierwszy singiel zespołu. Kolejnym wartą uwagi kawałkiem jest "Wonderboy". Wartym uwagi nie dlatego, że jest jakiś szczególnie fajny - był bardzo popularny swego czasu wśród amerykańskiej młodzieży, puszczany w szkolnych radiowęzłach i tamtejszych stacjach rockowych. "Wonderboy" nie jest innowacyjny ani wybitny pod względem instrumentalnym - jednak dziwnym trafem trafił na drugi singiel. Ciekawą kompozycją jest "Dio". Jej treść dotyczy legendarnego wokalisty Ronniego Jamesa Dio i jest swoistym pokłonem dla niego. The D proszą go, aby pozwolił zająć swoje miejsce na tronie najlepszego rockmena. Ronnie polubił tę piosenkę i dzięki temu Jack i Kage zagrali w jego teledysku "Push". Warto krótko, równie krótko jak jego czas trwania, powiedzieć o "Fuck Her Gently" - wydany został na trzecim singlu. To dość wolny kawałek, bez elektrycznych gitar, kładący nacisk na partię gitary prowadzącej.
Najlepszymi utworami na płycie są według mnie "Explosivo" (bardzo szybki, porywczy, z nagłymi zwolnieniami - niezła rzecz, warto posłuchać), "The Road" (ciekawy kawałek o rock'n'rollowym zabarwieniu), "Lee" (to już raczej zabawa wokalem i gitarą akustyczną, trwa zaledwie minutę), "Friendship" i "Rock Your Socks" (tutaj królują perkusja i bas).
Każdy kawałek na płycie jest mocno humorystyczny (w amerykański sposób, ale jednak). "Fuck" także ściele się gęsto, tematyka seksu powtarza się co trzy linijki tekstu, cenzury brak. Wokalowi Jacka nie mam nic do zarzucenia: gość jest charyzmatyczny, ma dobry głos i potrafi go wykorzystać - słucha się go przyjemnie, czasami nawet scatuje, co wychodzi mu całkiem dobrze (ale Johna Larkina nie przebije). Gitary - w tej kwestii wielkiej wirtuozerii ani skomplikowanych riffów nie ma. Kyle'owi także nie ma za bardzo czego zarzucić, bo i pola do popisu za wielkiego nie miał. Większość (ale nie wszystkie, nie...) utworów jest na tyle prosta, że poradzi sobie z nimi każdy średnio zaawansowany gitarzysta, a "One Note Song" ("Jednonutowa Piosenka") zagra nawet ktoś, kto nigdy gitary nie miał w ręku.
W "Tenacious D" kładzie się nacisk na gitary, zarówno akustyczne, klasyczne, jak i elektryczne, i teksty niosące ze sobą rockową ideologię. Jeśli jesteś początkującym gitarzystą lub załamujesz się patrząc na stada "rockhippisometali" na ulicach - nie będziesz żałować zakupu.
Materiały dotyczące zespołu
Najchętniej czytane recenzje
Lubisz tę plytę? Zobacz recenzje
Finntroll "Ur Jordens Djup"
- autor: Chupas
Malefice "Entities"
- autor: Katarzyna "KTM" Bujas
Serj Tankian "Elect The Dead"
- autor: flanel
Dismember "The God That Never Was"
- autor: Mrozikos667