- Koncerty
- terminy koncertów
- galeria zdjęć
- relacje z koncertów
- Wieści
- wieści muzyczne
- kocioł
- dodaj wieść
- Płyty
- recenzje płyt
- zapowiedzi premier
- Wywiady
- wywiady
- Ogłoszenia
- ogłoszenia drobne
- dodaj ogłoszenie
- Zobacz
- wywiady
- forum
- linki
- rekomenduj muzykę
- korozja
- sondy - archiwum
- Redakcja
- o nas
- szukamy pomocników
- reklama
- polityka cookies
- kontakt
- Konto
- zaloguj się
- załóż konto
- po co?
recenzja: Tekla Goldman "Grzybnia pierwsza - Leczenie zimną wodą"
Po dwóch publikacjach o banalnych tytułach - "EP" i "Taśma" - zespół Tekla Goldman wydał wreszcie coś, co nie tylko stanowi jego właściwy pierwszy album studyjny, ale jeszcze intryguje nazwą. Uwagę zwraca już sama okładka, z jednej strony sugerująca poczucie humoru twórców, a z drugiej - kojarząca się z odmiennymi stanami świadomości. Ciekawiło mnie, co grupa z Otwocka chce mi zrobić - rozbawić, otworzyć trzecie oko czy jedno i drugie.
Niestety w moje ręce wpadł egzemplarz promocyjny albumu. Poważna różnica dotyczy już samego opakowania. Dla właściwego pudełka albo może koperty z płytą "Grzybnia pierwsza - Leczenie zimną wodą" zespół przygotował ponoć specjalną nakładkę w kształcie kapelusza muchomora. Na własne oczy zobaczyć jej okazji jeszcze nie miałem i nie wylądowała na mojej stercie wydań o niestandardowych wymiarach. W komplecie trafiła mi się za to naklejka z rysunkiem przedstawiającym nieogolonego Baracka Obamę - albo mężczyznę tylko go przypominającego, bo nie zgadza się kolor oczu - ze szklanką mleka.
Trwający ponad trzy kwadranse album otwiera intro "Grzybnia I" - monolog z podkładem dźwiękowym budzący skojarzenia ze schizofrenicznym serialem "Poradnik uśmiechu" projektu Kraina Grzybów. Mykologiczną tematykę podtrzymuje kilkunastosekundowy przerywnik "Raz śmy prawdziwki", ale trudno jest powiedzieć, żeby ponadto wnosił on cokolwiek do całości. Lepiej wypada outro "Idą świerszcze" z odgłosami tytułowych owadów, a także szczekaniem psów i, pod koniec, jakby solówką perkusisty w tle.
Reszta albumu to dziesięć chwytliwych piosenek, częściowo znanych już z koncertowej "Taśmy". Pod względem stylistycznym niespodzianek tu nie ma. To wciąż ten sam psychodeliczny post-punk. Kompozycje oparte są głównie o pracę basisty oraz perkusisty. Gitarzysta tymczasem skupia się w większym stopniu na wytwarzaniu prostego, zimnofalowego, przestrzennego jazgotu, przyjmującego też formy konkretniejszych, ale wciąż niezbyt skomplikowanych riffów. Z rzadka - w "Lembasie" i porywającym "Mleku" - wykonuje również solówki. Najbardziej charakterystycznym elementem muzyki Tekli Goldman pozostają wspólne, wzbogacone pogłosem partie damsko-męskiego duetu wokalnego, ze zmieniającą się sporadycznie przewagą którejś z połówek. Szkoda, że słowa, mimo że ładnie śpiewane, często trudno jest zrozumieć. Nagrania są pod względem jakości dość surowe, po prostu punkowe. Miewa to pewną zaletę, mianowicie taką, że zdarza im się brzmieć, jakby pochodziły z okolic budzących sentyment lat 70.
Na albumie nie ma ani jednej słabej piosenki, ale brakuje też mocno się wyróżniających. Za najciekawszą i z najlepszą melodią można uznać stosunkowo powolną "Krę". Uwagę zwraca również mroczna, trwająca prawie siedem minut "Odra" z udziałem Michała Krysztofiaka z grupy Oranżada. Potencjał przebojowy występuje chociażby w refrenie "Berka", ale nie mniej atrakcyjnie wokaliści brzmią, stopniowo się rozkręcając w "Słońcu". "Lekarz z Sopotu" zaskakuje saksofonem w finiszu oraz cenzurą w tekście. W "Wojnie" zespół zadbał o odpowiedni nastrój wsamplowanymi wypowiedziami, w tym po rosyjsku, i partią gitary jakby inspirowaną syreną alarmową. Kilka urozmaiceń, w tym nieco kakofoniczny początek, można usłyszeć też w bodaj najweselszych na albumie "Chmurach". Niezależnie jednak od wstawek, dodatkowych instrumentów i innych zabiegów, to cały czas tak samo rozpoznawalna Tekla Goldman.
"Grzybnia pierwsza - Leczenie zimną wodą" to zestaw niezłych psychodelicznopunkowych piosenek - melodyjnych, wpadających w ucho, a przy tym zachowujących wystarczającą dozę zadziorności. Zespół unika na szczęście nadmiernej prostoty i nie trzyma się jednego tempa, więc pomimo charakterystycznego stylu, zwłaszcza wokali, nie da się nazwać materiału monotonnym. Wprawdzie trochę brakuje mocniejszego przełamania, ale i bez niego albumu słucha się dobrze i ma się ochotę zobaczyć grupę na żywo.