- Koncerty
- terminy koncertów
- galeria zdjęć
- relacje z koncertów
- Wieści
- wieści muzyczne
- kocioł
- dodaj wieść
- Płyty
- recenzje płyt
- zapowiedzi premier
- Wywiady
- wywiady
- Ogłoszenia
- ogłoszenia drobne
- dodaj ogłoszenie
- Zobacz
- wywiady
- forum
- linki
- rekomenduj muzykę
- korozja
- sondy - archiwum
- Redakcja
- o nas
- szukamy pomocników
- reklama
- polityka cookies
- kontakt
- Konto
- zaloguj się
- załóż konto
- po co?
recenzja: The Tea Party "Splendor Solis"
Na początek kilka słów o nieznanym w Polsce, a według mnie genialnym, zespole. Przyjaciele z dzieciństwa, Jeff Martin, Jeff Burrows i Stuart Chatwood założyli The Tea Party w Windsorze w prowincji Ontario w 1990 roku. Jeff Martin i Jeff Burrows znali się od dzieciństwa, ponieważ ich ojcowie grali razem w bluesowej grupie Band X. Synowie szybko przejęli od ojców miłość do muzyki, nauczyli się od nich grać na instrumentach i postanowili założyć profesjonalny zespół. Stuarta Chatwooda Martin poznał natomiast w szkole średniej. Początkowo chłopcy grali w pięcioosobowym składzie, ale po krótkim czasie szeregi tego, co wówczas nazywało się The Stickmen, opuścili brat i kuzyn Jeffa Burrowsa. Stuart, który do tej pory śpiewał i grał na drugiej gitarze, postanowił wziąć do ręki bas, a Martin zajął się wokalem. Geneza nazwy została wyjaśniona przez Jeffa Martina w taki sposób: jego ulubieni poeci, William Burroughs, Allen Ginsberg, Jack Kerouac (przedstawiciele amerykańskiego The Beat Generation) spotykali się wspólnie na paleniu trawy i tworzeniu nowych wierszy, a kryptonimem tych spotkań było właśnie "tea party".
W 1991 niezależna wytwórnia płytowa wydała pierwszy album zespołu zatytułowany "The Tea Party - Indie". 3500 egzepmplarzy krążka, rozpowszechnianych tylko w okolicach Windsoru, sprzedawało się znakomicie. Obecnie dostępne są co najwyżej na aukcjach internetowych, gdzie osiagają zawrotną cenę 300 dolarów kanadyjskich. Klasykiem z tej płyty stała się piosenka "Let me show you the door", która była pierwszym nieoficjalnym singlem grupy. Ludzi zaciekawiła mieszanka bluesa z cięższym rockiem, okraszona elementami wschodniej muzyki etnicznej. Jeff Martin, jak mówi w wywiadach, słuchał takiej muzyki odkąd skończył 16 lat, od momentu usłyszenia "With You Within You" The Beatles, i nie wyobrażał sobie, żeby jego zespół nie zamieścił takich elementów w swojej muzyce. Jeff często podkreślał też, że z założenia członkowie The Tea Party nie chcieli grać klasycznego czarno-białego rocka, opartego na basie, perkusji i gitarze. Ich artystyczną wizją było dodanie muzyce rockowej całego szeregu innych barw - co ciekawe, na płytach i na koncertach muzycy używają egzotycznych instrumentów takich jak na przykład hadry-dardy. Okazało się to dobrym pomysłem, ponieważ oryginalność tworzonej przez The Tea Party muzyki przykuła uwagę dużych wytwórni płytowych. Wiele ofert muzycy odrzucili, ponieważ zależało im na podpisaniu takiej umowy, która gwarantowałaby, iż tylko oni będą mieli wpływ na to, co tworzą. Na takie warunki przystało EMI Canada.
W 1993 roku debiutancki album "Splendor Solis" ujrzał światło dzienne. Stał się wielkim przebojem w Kanadzie, sprzedając się w nakładzie ponad 1 miliona kopii. Zespół doceniono również w Australii, która szybko stała się ona drugą co do wielkości (po Kanadzie) bazą fanów The Tea Party. Piosenki takie jak "The River" czy "Save Me" stały się klasykami grupy i na stałe weszły w program wszystkich koncertów, których The Tea Party zagrało do tej pory ponad 700. Właśnie na tym albumie skupię się podczas pisania tej recenzji.
Słychać tu, że jest zespół szukał jeszcze wówczas swojego stylu i brzmienia. Oczywiście od początku był wierny swojej koncepcji: muzyka Dalekiego Wschodu oraz elementy klasycznego rocka w duchu Led Zeppelin czy The Doors. Choć z czasem ten klasyczny rock był powolutku wypierany z twórczości grupy, to jednak na tym oficjalnym debiucie słychać go jeszcze bardzo wyraźnie. Teksty wszystkich piosenek The Tea Party pisze Jeff Martin, człowiek niesamowicie wrażliwy i oczytany. Są to słowa pełne poezji, do który są zawsze osobiste przeżycia wokalisty i gitarzysty zespołu oraz literatura. Nie inaczej było na "Splendor Solis".
Album otwiera kultowa już piosenka kanadyjskiego trio, "The River". Piosenka jest mroczna, wyczuwa się w niej dramaturgię, a jekst zainspirowany jest mitologią grecką ("Sailing down, down the Styx again..."). Przez bardzo długi czas utwór ten otwierał większość koncertów grupy. To bardzo złożona piosenka, w której Jeff Martin "hipnotyzuje" głosem. Choć według mnie bas jest troche niewidoczny, zwłaszcza w środkowej części utworu, to jednak "The River", wybrana też na pierwszy oficjalny singiel zespołu, z pewnością przyciągnęła słuchaczy.
Następne słyszymy "Midsummer Days", kolejny zainspirowany mitologią grecką utwór, mówiący o trwające trzy dni święto ku czci boga Dionizosa. Ta piosenka, w której Martin prezentuje swoją naprawdę ciekawą manierę wokalną, to swego rodzaju tryptyk: zaczyna się spokojnie, środek jest dość rockowy, zaś końcowka znów spokojna.
Trzecią kawałkiem na płycie jest "A Certain Slant Of Light" - mroczny, rockowy numer z dość ciężkim refrenem. Osobiście uwielbiam solówkę Martina w tym utworze :) Do piosenki nakręcono dość kontrowersyjny teledysk, ukazujący m.in. scenę spowiedzi, w której ksiądz ma mnóstwo pierścieni na rękach i wyraźnie widać, że to, co mówi mu spowiadająca się dziewczyna, co najmniej go interesuje. W klipie pojawia się też sporo innych religijnych motywów, na przykład wbite na pustyni obok siebie krzyże prawosławne i katolickie. Jeff Martin często podkreśla, że on sam nie należy do żadnego wyzniania - według niego zbyt wiele jest ciekawych i fascynujących religii, by podporządkowywać się tylko jednej.
Kolejnym utworem jest "Winter Soltice", piękny, instrumentalny, utwór akustyczny - króciutki, ale wystarczy, żeby się zamyślić i pomarzyć. Po nim następuje "Save me", pierwszy numer jeden zespołu w Australii, w którym Jeff Martin gra na gitarze smyczkiem. (Ciekawostką jest, że Jimmy Page prosił go później o porady w kwestii grania smyczkiem na wiolinowych strunach, gdyż jemu udawało się to tylko na strynach basowych). Choć to najdłuższy utwór na albumie, z pewnością się nie nudzi. Tekst opowiada o wojowniku, który idzie na wojnę, ginie, a opłakuje go ukochana. Naprawdę przejmujący utwór.
Piąta piosenka płyty, "Sun Going Down", to klasyczny, ciężki blues. Zaczyna się drapieżną akustyczną gitarą, do której poźniej gitara elektryczna, a perkusja dokonuje na końcu ostatecznego zmiażdżenia :) To cieżki utwór, którego tekst nawiązuje do wiary chrześcijańskiej ("13th Apostle, knocking at my door...", "I think my wings are falling below, Jesus, I need another pair"). Myślę, że właśnie ta piosenka najbardziej ze wszystkich kompozycji na albumie "daje po uszach" i najbardziej nawiązuje do klasycznego bluesowego grania.
Dalej czas na ballady: "In This Time" i "Dreams Of Reason". Pierwsza z nich to zdecydowany odpoczynek dla uszu po "Sun Going Down" - piękna muzyka i bardzo poetycki, delikatny tekst. Druga jest piosenką nieco cięższą, choć nadal spokojną.
Taki nastrój nie trwa jednak długo, gdyż zaraz później następuje "Raven Skies". Znów jest rockowo, ciężko i melodyjnie. Inspiracją dla tekstu tej piosenki były wierzenia rdzennych mieszkańców Ameryki ("Through the dance of the trees I experience what a Shaman sees..."). Poza klasyczną rockową muzyką, w "Raven Skies" słychać również elementy muzyki Wschodu. (Wyraźny rozkwit wpływu tej muzyki na twórczość The Tea Party nadjedzie jednak wraz z drugą albumem i będzie się już tylko rozwijać).
Końcówka płyty to instrumentalne "Haze On The Hills", klasyczne, spokojne i rozmarzone... Wspaniale wkomponowuje się w następny utwór, "The Majestic Song" - utrzymaną w średnim tempie, dość jednolitą piosenkę zamykającą album, a moim zdaniem będący też jego najsłabszą pozycją.
"Splendor Solis" zostało w całości wyprodukowane przez Jeffa Martina, podobnie jak wszystkie późniejsze płyty zespołu. Obecnie The Tea Party, po trasie koncertowej po Kanadzie z orkiestrą symfoniczną, pracują nad siódmym albumem studyjnym. (Początkowo miał z nimi wspołpracować Bob Rock, ale okazało się, że grupa dość szybko podziękowałą mu za współpracę). Debiutancki album w Europie wydano w Holandii i Niemczech, ale poza Kanadą i Australią raczej nie został szerzej zauważony. A szkoda, bo mnóstwo ludzi przegapiło, jak narodził się naprawdę znakomity zespół.