- Koncerty
- terminy koncertów
- galeria zdjęć
- relacje z koncertów
- Wieści
- wieści muzyczne
- kocioł
- dodaj wieść
- Płyty
- recenzje płyt
- zapowiedzi premier
- Wywiady
- wywiady
- Ogłoszenia
- ogłoszenia drobne
- dodaj ogłoszenie
- Zobacz
- wywiady
- forum
- linki
- rekomenduj muzykę
- korozja
- sondy - archiwum
- Redakcja
- o nas
- szukamy pomocników
- reklama
- polityka cookies
- kontakt
- Konto
- zaloguj się
- załóż konto
- po co?
recenzja: Tarot "The Spell of Iron MMXI"
Jeszcze dobrze nie ostygł po goszczeniu w naszych odtwarzaczach ostatni pełny krążek finów z Tarot, a już możemy cieszyć się jego następcą w postaci "The Spell Of Iron MMXI". Problem tylko w tym, że ta płyta nie zawiera niczego nowego. To ponownie nagrany debiutancki album z 1986 roku. Po co to wszystko? Być może dla przypomnienia młodszym fanom starszej twórczości, a może Hietala i spółka dali się ponieść modzie na ponowne nagrywanie kamieni milowych w swojej dyskografii. Mniejsza o to, wszak i tak najważniejsza w tym wszystkim jest muzyka, prawda? A ta, ubrana w nowe, bardzo soczyste brzmienie i świetną produkcję, sprawia naprawdę dobre wrażenie. Produkcja jest chyba nawet lepsza od tej z "Gravity Of Light", na której dominował wszechobecny bas (choć, nie ukrywam, w niektórych momentach stwarzało to bardzo fajny klimat). Gitary brzmią teraz bardzo mocno, podbite głębokim basem i fajnie brzmiącymi klawiszami.
Brzmieniowo jest naprawdę nieźle, a jak z samymi kompozycjami? Czy bronią się po latach? Zdecydowanie tak! Utwory zdecydowanie zyskały na mocy i przestrzeni. Podoba mi się miks całości, jaki zrobił Janne Tolsa z "Note On Studios". Wszystko jest na swoim miejscu, nie wybijając się przesadnie, a i wokale na tej płycie brzmią zdecydowanie lepiej. Szczególnie partie zaśpiewane na dwa, trzy głosy robią bardzo pozytywne wrażenie.
Jest tylko jedno ale... Pewnie narażę się w tym miejscu fanom zespołu, ale mam wrażenie, że tworzenie niesamowitych, wpadających w ucho refrenów nigdy nie było domeną Tarota. Słuchając tej płyty, poniekąd wspominkowej, brakuje mi w tym wszystkim pomiędzy rewelacyjną produkcją, porządnym brzmieniem czy aranżacjami jakiegoś refrenu, który wbiłby się w moją głowę. Z całej płyty chyba tylko "Love's Not Made For My Kind" na dłużej zapada w pamięć. Ale cóż, nie każdy rodzi się Halfordem. Najważniejsze, że na nowym "Spell Of Iron" dostajemy dawkę naprawdę porządnego heavy metalu w dość klasycznym wydaniu.
Materiały dotyczące zespołu
- Tarot