- Koncerty
- terminy koncertów
- galeria zdjęć
- relacje z koncertów
- Wieści
- wieści muzyczne
- kocioł
- dodaj wieść
- Płyty
- recenzje płyt
- zapowiedzi premier
- Wywiady
- wywiady
- Ogłoszenia
- ogłoszenia drobne
- dodaj ogłoszenie
- Zobacz
- wywiady
- forum
- linki
- rekomenduj muzykę
- korozja
- sondy - archiwum
- Redakcja
- o nas
- szukamy pomocników
- reklama
- polityka cookies
- kontakt
- Konto
- zaloguj się
- załóż konto
- po co?
recenzja: The Strokes "Room on Fire"
The Stokes to jeden z najbardziej kontrowersyjnych zespołów ostatnich lat. Nie z powodu image'u grupy, zachowania członków, czy też różnych skandali. Pod tymi względami jest wręcz przeciwnie - muzycy są niezwykle spokojni i niepozorni, podobnie jak ich piosenki. Kontrowersja tkwi w ocenie krytyków: jedni wychwalają nowojorczyków pod niebiosa, inni nazywają ich wyrachowanymi oszustami i naciągaczami, zarzucając plagiat kapel takich jak Velvet Underground, The Kinks czy Pixies. W rzeczywistości, jak to przeważnie bywa, prawda leży po środku.
Mnie The Strokes zauroczyli wyjątkowo prostą harmonią i wręcz naiwną rytmiką. Ich główną zaletą jest jednak niezwykła melodyjność oraz ciepłe brzmienie, w które doskonale wkomponowuje się niski i przyjemnie chropowaty głos wokalisty, Juliana Casablancasa. Wszystko wspaniale, lecz z czasem te atuty zaczynają obracać przeciwko grupie. Z ich przyczyny muzyka The Strokes jest bowiem niezwykle hermetyczna i jednolita. Nie jestem w stanie nawet wyróżnić i opisać poszczególnych piosenek, gdyż wszystkie są do siebie niemal bliźniaczo podobne.
Ponieważ zespół gra tak zwaną muzykę retro, niezwykle modną w ostatnich czasach, szufladkowany jest razem z The White Stripes, The Kills (czyli grupami "z górnej półki"), Kings Of Leon czy, niestety, The Darkness. Oczywiście jest to operacja zupełnie niesłuszna, gdyż każdy z tych zespołów nawiązuje do czego innego. The Strokes wzorują się na rocku lat 60. i przypominają wspomnianych wcześniej The Kinks, Kings Of Leon wracają do tradycji brytyjskiego rhytm'n'bluesa, The White Stripes osiągają brzmienie amerykańskiego prepunku, a o The Darkess... nawet nie chce mi się rozwodzić.
The Strokes, dzięki swojej wstrzemięźliwości brzmieniowej i konserwatyzmowi, są "kapelą środka" - dobrą zarówno dla fanów Christiny Aquillery, chcących wznieść się na swoje intelektualne wyżyny, bądź popisać przed przyjaciółmi, jakiej to "alternatywnej i undergroundowej muzy" słuchają, jak również dla miłośników awangardy lub psychodelii, chcących się odprężyć i posłuchać "czegoś niezobowiązującego i niewymagającego wysiłku umysłowego". Jednak dla nikogo nie jest to zespół genialny...