- Koncerty
- terminy koncertów
- galeria zdjęć
- relacje z koncertów
- Wieści
- wieści muzyczne
- kocioł
- dodaj wieść
- Płyty
- recenzje płyt
- zapowiedzi premier
- Wywiady
- wywiady
- Ogłoszenia
- ogłoszenia drobne
- dodaj ogłoszenie
- Zobacz
- wywiady
- forum
- linki
- rekomenduj muzykę
- korozja
- sondy - archiwum
- Redakcja
- o nas
- szukamy pomocników
- reklama
- polityka cookies
- kontakt
- Konto
- zaloguj się
- załóż konto
- po co?
recenzja: Strachy na Lachy "Autor"
Krzysztof "Grabaż" Grabowski wokalista rockandrollowej i niezwykle zasłużonej na naszym rynku Pidżamy Porno, której coraz bliżej do bezterminowego zawieszenia działalności, wziął na warsztat piosenki Jacka Kaczmarskiego - jednego z najważniejszych poetów i artystów rodzimej sceny. Rzecz to niełatwa, pomysł kontrowersyjny, ale efekt końcowy uważam za satysfakcjonujący. Jedno "Grabażowi" trzeba przyznać: potrafi dopiąć swego, realizować i przemycać swoje najróżniejsze pomysły nie zważając na krytykę fanów jego macierzystej formacji oraz mieszane uczucia nawet we własnych szeregach. Najczęściej wychodził z tego obronną ręką. Tak stało się i tym razem, a Strachy Na Lachy nowym wydawnictwem uplasowały swoją mocną pozycję.
Na płytę nie trafiły dwie kompozycje Przemysława Gintrowskiego - "Autoportret Witkacego" oraz "A my nie chcemy uciekać stąd". Nieuzyskanie zgody od ich twórcy na umieszczenie przyczyniło się do zmiany pierwotnej kolejności utworów z założenia mających tworzyć koncept album. Dokooptowano jakby na siłę "Mury" - jeden z najbardziej znanych szlagierów Kaczmarskiego autorstwa Lluisa Llacha. Niestety, to wykonanie stanowi dla mnie najsłabszy moment albumu - nie pasuje do całości. Pozostałe utwory wykonane przez Strachy nie należą do największych hitów Kaczmarskiego. Celowo zostały wybrane raczej trudnodostępne kompozycje. Stanowi to kolejny atut albumu. "Grabaż" przybliża obraz człowieka niezwykłego, tajemniczego, złożonego i wartościowego, autora, którego treści wciąż pozostają aktualne. Nie jest to jednak album dla wszystkich. Oczekujący stricte rockowej zabawy i szaleństwa srogo się zawiodą.
Otwierające album "Siedzimy tu przez nieporozumienie" jest swoistą chuligańską balladą. Ta nieskomplikowana historia zwraca jednak uwagę dużą ilością instrumentów i ciekawą "chrypką" Grabaża. Daje to dobry przedsmak nadchodzących kompozycji, gdyż późniejsza "Ballada dla obywatela miasteczka P" stylistycznie jest bardzo podobna, a dominuje w niej prawdziwe folkowe zacięcie. Najciekawszymi kompozycjami na albumie są "Szklana Góra", "Kazimierz Wierzyński" i - chyba najtrudniejszy w odbiorze tekstowym i muzycznym - "Encore jeszcze raz". W dwóch pierwszych dość łatwo można zauważyć podobieństwo stylów tych artystów. Oba utwory, cechujące się barwnymi opisami oraz złożonym tekstem, przy dołożeniu mocniejszych gitar pasowałyby jak ulał do twórczości Pidżamy.
Na albumie, mimo niełatwego w odbiorze przekazu i odległych stylistycznie muzycznych wojaży, można znaleźć rzecz naprawdę przebojową. Jest nią "Walka Jakuba z aniołem", gdzie do głosu dochodzą dźwięki jakby żywcem wzięte z Wysp Brytyjskich, gitarowo coś na wzór dokonań Interpol. Płytę zamykają 3 bonusy, w tym wypadku remiksy. Na uwagę zasługuje ponownie "Kazimierz Wierzyński", który ze znacznie oszczędniejszym podkładem nabiera nowego, tajemniczego klimatu.
Nowe Strachy nie są wydawnictwem łatwym. Wymagają skupienia i refleksji, uderzają dopiero przy kolejnym przesłuchaniu. Pokazują zespół od nieco innej strony. Daleko im do żywiołowości i szybkości Pidżamy Porno, daleko nawet do wcześniejszych dokonań Strachów. Całość została potraktowana bardzo poważnie, jest rzetelnie zagrana i przemyślana. Obfituje w wiele muzycznych ciekawostek. Pieczołowitość produkcji posunęła się do tego stopnia, że w jednym z nagrań wykorzystano specjalnie dla tego celu zdobytą perkusję z 1954 roku, a w kolejnym nie do końca dostrojoną starą ukraińską gitarę. Nadaje to nowego kolorytu kompozycjom i tworzy niepowtarzalne brzmienie.
Trudno przewiedzieć, jaki efekt końcowy przyniesie "Autor". Na daną chwilę, obserwując ogromne zainteresowanie wydawnictwem, istnieje szansa, że wielu sięgnie pierwszy raz po oryginalne dokonania postaci znanej przez młodsze pokolenie wyłącznie z kilku szlagierów, opowiadań czy przeróbki Jarre'a. Jeśli takie było również zamierzenie Krzysztofa "Grabaża" Grabowskiego, to ma ono duże szanse na urzeczywistnienie. Jest to wydawnictwo, które albo się doceni, albo z miejsca skrytykuje. Jedno jest pewne: nie da się przejść obok niego obojętnie.