- Koncerty
- terminy koncertów
- galeria zdjęć
- relacje z koncertów
- Wieści
- wieści muzyczne
- kocioł
- dodaj wieść
- Płyty
- recenzje płyt
- zapowiedzi premier
- Wywiady
- wywiady
- Ogłoszenia
- ogłoszenia drobne
- dodaj ogłoszenie
- Zobacz
- wywiady
- forum
- linki
- rekomenduj muzykę
- korozja
- sondy - archiwum
- Redakcja
- o nas
- szukamy pomocników
- reklama
- polityka cookies
- kontakt
- Konto
- zaloguj się
- załóż konto
- po co?
recenzja: Stone Temple Pilots "No. 4"
Ta płyta była dla wielu osób sporym zaskoczeniem, gdyż uważano, że zespół Stone Temple Pilots nie wyjdzie z kłopotów, które zakończyły się zawieszeniem działalności kapeli w roku 1996. A tu proszę - powrót i to w jakim stylu...
Płyta była nagrywana w czasie, gdy Scott Weiland przebywał na "przepustkach" z zakładu odwykowego. Wydano ją w październiku roku 1999, a Scott ukończył program odwykowy w lutym 2000. Trasa promująca album ruszyła dopiero pół roku po jego opublikowaniu, wcześniej Scott i Dean zagrali jedynie kilka akustycznych koncertów w stacjach radiowych.
Wiele jest opinii o Stone Temple Pilots, a chyba raczej było... - że za bardzo ściągają od innych kapel, że nie mają własnego stylu itp. Według mnie to kompletna bzdura. Nie ma większego chamstwa niż wyżywanie się na kapeli, o której się mało wie, a swoją opinię o zespole kształtuje się na recenzjach w gazetach (a dokładnie tak sprawa wyglądała w roku 1991, kiedy to zespół zaczęto krytykować za naśladowanie Pearl Jam i Alice in Chains). Jednak wszyscy jakoś dziwnie ucichli po wydaniu przez zespół płyty "No.4" (uwierzcie mi, czytałem dziesiątki artykułów i recenzji tej płyty), nie ma porównań do innych zespołów, pojawia się więcej szacunku i pochwał dla niesamowitego głosu Weilanda. Tak to już jest, na początku działalności zespół negowano, a teraz wszyscy, którzy kiedyś się Stone Temple Pilots czepiali, będą przepraszać, gdyż zauważyli, że jednak jest to kapela z charakterem, charyzmą. Przede wszystkim jednak Stone Temple Pilots to nie przygoda tylko na kilka miesięcy, bądź kilka lat, jak było z większością zespołów, które popularność zdobyły, kiedy w USA panował boom na grunge. Jak do tej pory Stone Temple Pilots to przygoda dziesięcioletnia z wieloma nieodkrytymi jeszcze rozdziałami. Ok, tyle wstępu, przejdźmy do opisu albumu.
Płyta zaczyna się trzema ostrymi numerami, które słuchaczowi dowodzą, że zespół ma się świetnie i potrafi nieźle przyłoić. Następnie mamy zwolnienie, utwór "Church on Tuesday", który ma w sobie coś z płyty "Purple", czuć w nim wibracje z kawałka "Big Empty". Kolejna kompozycja jest wręcz wybitna - "Sour Girl" - utwór niemalże akustyczny, utrzymany w ciekawym tempie, coś nowego w muzyce Stone Temple Pilots... Kolejne "No Way Out" i "Sex & Violence" to podobnie jak początek płyty - super czady, w "No Way Out" czuć trochę gitary z albumu "Core", natomiast "Sex & Violence" to trochę podobny klimat (ale tylko trochę!) do tego z płyt "Purple" i "Tiny Music...". Jednak muszę zauważyć, że wszystkie utwory brzmią bardzo świeżo. Kolejny "Glide" - jeśli ktoś ma jakiekolwiek wątpliwości, co do zdolności wokalnych Scotta - radzę posłuchać numeru osiem na "No. 4". Po "Glide" mamy akustyczny "I Got You", a następnie utwór, który według mnie po lekkim przemiksowaniu mógłby się znaleźć na solowym albumie Scotta "MC5". Płytę kończy "Atlanta", piękna ballada, z wokalem zabarwionym ala Jim Morisson, co z resztą nie było przypadkiem. Stone Temple Pilots nie ukrywają, że spory wpływ na ich twórczość mieli The Doors. Ci, którzy nie wierzą, że duch Jima Morissona zamieszkał w Scottcie Weilandzie proszeni są o przesłuchanie pierwszego utworu na płycie "Stoned Immaculate: Music of The Doors".
"No.4" to naprawdę świetny album, jest szybkie i ostre granie, jest trochę swingowo, jest akustycznie, jest wręcz symfonicznie ("Atlanta"), jest agresywnie, ale jest też spokojnie i ciepło. Zespół ma się bardzo dobrze, członkowie Stone Temple Pilots mówią, że są w tej chwili w najlepszej formie w całej swojej historii. Nowy album "Shangri-La Dee Da", ukaże się już pod koniec czerwca tego roku.