- Koncerty
- terminy koncertów
- galeria zdjęć
- relacje z koncertów
- Wieści
- wieści muzyczne
- kocioł
- dodaj wieść
- Płyty
- recenzje płyt
- zapowiedzi premier
- Wywiady
- wywiady
- Ogłoszenia
- ogłoszenia drobne
- dodaj ogłoszenie
- Zobacz
- wywiady
- forum
- linki
- rekomenduj muzykę
- korozja
- sondy - archiwum
- Redakcja
- o nas
- szukamy pomocników
- reklama
- polityka cookies
- kontakt
- Konto
- zaloguj się
- załóż konto
- po co?
recenzja: Stillborn "Satanas el Grande"
Dziesięć potwornych a celnych kopniaków wymierzonych prosto w zęby przez chłopaków z mieleckiego Stillborn sprawia, że w nieprzytomnym zwidzie przenosi się człowiek na Florydę końca lat osiemdziesiątych dwudziestego wieku. Chrześcijańskie słońce pali szatańskie umysły, z piwnic i garażów wypływa na świat deathmetalowa zaraza, a wszystkich jednoczy chęć napierdalania w imię Rogatego. Zaczytujący się w prozie Mniszkówny Chuck Schuldiner nie jest jeszcze nadętym bufonem, Chris Reifert kolekcjonuje widokówki z Kalifornii, Dave Vincent z Treyem przypalają pierwsze blanty, a syn starego Bentona doprowadza do szału właścicieli lombardów próbując spieniężyć gówno warty medalion otrzymany w spadku po babci-emigrantce z Włoch. Metalowa ekstrema przeżywa dni swojej największej chwały. Prawie 20 lat później w ten idylliczny obrazek wpisuje się kwintet z dalekiej, zimnej Polski.
Mielecki Stillborn to kolejny po Hell-Born, Anima Damnata, Throneum czy Azarath zespół, który podąża obranym kilka lat temu przez Pagan Records kursem na oldschoolowe deathmetalowe łojenie. I jak poprzednicy nie pozostawia złudzeń co do tego, jak powinno ono wyglądać. Programowo odrzucając wszelkie muzyczne i techniczne nowinki, epatują chłopaki brudem, smrodem, agresją, piekielną kanonadą dźwięków i opętańczymi rykami przeżartych gorzałą gardeł. Słychać tu i Morbid Angel, i Deicide, i niedoceniany Angelcorpse, a przede wszystkim ogromną pasję, potężny ładunek negatywnej energii eksplodujący na trwającym ledwo ponad pół godziny krążku. A dzięki braciom Wiesławskim ze studia Hertz, którym udało się tą dzicz okiełznać, Stillborn debiutuje na oficjalnym rynku płytą, która nawet jeśli nie stawia zespołu w ekstraklasie krajowego undergroundu, to przynajmniej gwarantuje mu mocną pozycję wśród hołdujących starej szkole death metalu długowłosych chojraków.
Aspiracje mieleckiej załogi zapewne dalej nie sięgają, "Satanas el Grande" spełnia więc swe zadanie doskonale. Nieporozumieniem byłoby oczywiście mówienie o wytrysku muzycznego geniuszu, ale przecież zupełnie nie o to tu chodzi. Tu trzeba wcisnąć "play", złożyć łapę w diabełka i od pierwszych dźwięków "Pactum Inferni", aż do zamykającego płytę coveru "The Sign of Evil Existence" Rotting Christ napierdalać łbem dla Szatana. Co też z dziką rozkoszą czynię.