- Koncerty
- terminy koncertów
- galeria zdjęć
- relacje z koncertów
- Wieści
- wieści muzyczne
- kocioł
- dodaj wieść
- Płyty
- recenzje płyt
- zapowiedzi premier
- Wywiady
- wywiady
- Ogłoszenia
- ogłoszenia drobne
- dodaj ogłoszenie
- Zobacz
- wywiady
- forum
- linki
- rekomenduj muzykę
- korozja
- sondy - archiwum
- Redakcja
- o nas
- szukamy pomocników
- reklama
- polityka cookies
- kontakt
- Konto
- zaloguj się
- załóż konto
- po co?
recenzja: Steve Vai "Flex-Able"
Moim pierwszym kontaktem z muzyką pan Steve'a Vai'a było usłyszenie jego utworu "Juice". Wtedy uderzył mnie czad, melodia i to całe efekciarstwo. Polubiłem faceta, gdyż fajnie młóci na gitarze. Później usłyszałem G3 "Live In Concert". Po raz kolejny dostrzegłem, że Vai jest naprawdę niezły. Ta cała popisówa w "For The Love Of God" jest godna podziwu. No i trafiłem na tę kasetkę. Ojej.
Takie były moje pierwsze odczucia. To nie jest płyta, która zawiera 10 kawałków w podobnym stylu. Płyta jest pokręcona jak jelita. I chyba dlatego na początku byłem gotów dać jej najwyżej 3, góra 4 punkty. Ale po kilku przesłuchaniach zmieniłem zdanie.
Album otwiera koszmarny, infantylny, inaczej mówiąc gówniany "Little Green Man". To jest po prostu okrutne. Jakieś dziecięce głosiki, jakieś dziwne brzmienia. To nie dla mnie. Jak pisać kawałek o kosmitach, to polecam za przykład "Abductors" Judas Priest. Ten kawałek to kompletny shit, który nie zasługuje na pozytywną ocenę. Niech będą 2 punkty.
Po nim następuje coś rockowego. "Viv Woman", bo o nim tu mowa, prezentuje się o wiele lepiej niż poprzednik (brr). Toczy się powoli, z nawet ciekawym riffem, nie razi tak, jak tamten. Około 8 punktów.
"Lovers Are Crazy" to coś pomiędzy pierwszym a drugim. No i do tego Steve wyśpiewujący pedalskim głosikiem jakieś bzdety. Całość ratuje break, który jest całkiem niezły. Jakieś 6 punktów.
"Salamaders In The Sun" - jazzujący utwór instrumentalny. Całkiem przyjemny, choć trochę "gryzie" brzmienie syntezatora gitarowego. Punktów 7.
"The Boy/Girl Song". Jakieś gitary akustyczne, jakaś sekcja dęta (albo puszczona z klawisza, albo, znając Steve'a, zagrana na gitarze). Znowu jakieś bzdury wyśpiewywane tym razem wspólnie przez Vai'a i jakąś kobitę. Wieje tandetą. Dam mu 6 punktów.
"The Attitude Song". No nareszcie rzecz w pełni przemyślana i skończona. Super riff i popisowe sola a'la Eddie VH. Bardzo popisowy numer. Szybki i konkretny. Wyróżnia się na tle całej płyty, dam mu 9 (wykonanie z G3 przebija wersję studyjną, dlatego tylko 9).
"Call It Sleep". Bardzo przyjemna kołysanka. Delikatny podkład klawiszowy i jazzująca (znów...) gitara. Od razu robisz się senny. Dam mu 8 punktów.
"Junkie". Kolejna perełka. Choć znowu jakieś syntezatorki nie zapowiadają go najlepiej. Steve śpiewa... nieźle. Widać, że się postarał i wymyślił jakąś porządną linię wokalną. Jest naprawdę świetna. Cały utworek ogólnie bardzo mi się podoba. 9 punktów.
"Bill's Private Parts" to kolejny ciekawy numer. Popisowe intro i piękne gitary wewnątrz utworu. Znowu 9 punktów.
W "Next Stop Earth" ciekawa jest partia, gdzie Steve naśladuje gitarą głosy ludzkie. Ale potem znów jakieś dziwy... Punktów 6.
Ostatniego nie pamiętam...
Bardzo dziwna to płyta. Pełno różnych kosmicznych dźwięków, dziwnych efektów, kilku ciekawych momentów. Jest ciężka do przełknięcia. Pożyczyłem ją kumplowi, który siedzi w alternatywnych dźwiękach, ale wymiękł. No i te jazzujące partie... Powiem wprost, nie lubię jazzu. Taka gra dla samej gry i nic więcej. Ciągła improwizacja. To jest tylko moja własna opinia.
Nie polecam tej płyty nikomu, oprócz zagorzałych zwolenników Steve'a albo miłośnioków bardzo, bardzo pokręconych rzeczy.
Vai przede wszystkim eksperymentuje. Zapowiada chyba całą swoją pokręconą twórczość, niż tworzy jakieś wielkie dzieło.
ogólnie do tej płyty rzadko wracam,
ale gdy Vai wraca do tych utworów po latach na koncertach czuć, że dojrzały i wtedy odnajduję w nich głębszy sens.