- Koncerty
- terminy koncertów
- galeria zdjęć
- relacje z koncertów
- Wieści
- wieści muzyczne
- kocioł
- dodaj wieść
- Płyty
- recenzje płyt
- zapowiedzi premier
- Wywiady
- wywiady
- Ogłoszenia
- ogłoszenia drobne
- dodaj ogłoszenie
- Zobacz
- wywiady
- forum
- linki
- rekomenduj muzykę
- korozja
- sondy - archiwum
- Redakcja
- o nas
- szukamy pomocników
- reklama
- polityka cookies
- kontakt
- Konto
- zaloguj się
- załóż konto
- po co?
recenzja: Spock's Beard "Octane"
Odejście lidera (czy współlidera) zespołu często bywa dla kapeli mocno nieciekawe w skutkach, tym bardziej, jeśli osoba ta jest jednocześnie wokalistą zespołu. Steve Harris bez Dickinsona nie był w stanie "pociągnąć" Iron Maiden, a Tipton z Downingiem bez Halforda - Judas Priest. A nawet jeśli zespół radzi sobie nieźle, czy nawet dobrze, to zwykle nie jest to "to samo" (przykłady można mnożyć: Pink Floyd bez Watersa, Rainbow bez Dio, Genesis bez Gabriela, Marillion bez Fisha itd.). Spock's Beard spotkał cios równie mocny - odejście lidera i wokalisty Neala Morse'a. W dodatku Neal po krótkiej nieobecności powrócił do muzycznego świata z genialnym albumem "One". I jak tu nie odczuwać presji?! Ale Spocki sobie poradziły!
"Octane" wprawdzie bez wątpienia przegrywa z wyżej wspomnianym albumem, ale nie mamy tu przecież do czynienia z zestawieniem dobry-słaby, ale genialny-dobry, także jest to "porażka" jak najbardziej honorowa ;) Tym bardziej, że po wysłuchaniu nowego albumu Spocks's Beard można powiedzieć to, co do czego można było mieć wątpliwości po "Feel Euphoria" - zespół stanął na nogi. Choć nie da się nie zauważyć, że "bródka Spocka" jest teraz skierowana zdecydowanie w innym kierunku niż za czasów Neala. To już nie jest tak przemyślana, urozmaicona i progresywnie nastawiona muzyka. Zespół uprościł swoje brzmienie i teraz znacznie więcej mamy tu pierwiastka "rock" niż "art". Czas trwania poszczególnych nagrań oscyluje koło 5 minut, a siedmioczęściowa suita "A Flash Before My Eyes" jak dla mnie jest tak naprawdę pseudo-suitą, gdyż widzę tu poszczególne utwory, zamiast jednego, półgodzinnego numeru. Dość proste rytmy, ciepły klimat, lekkie i ciekawe melodie, pulsujący bas. Pierwsze trzy numery na płycie, to bardzo dobra "pokazówka" tego, co jest dalej na "Octane". "The Ballet Of The Impact" to jeszcze nieco rozmarzony, lekko progrockowy numer, ale już "I Wouldn't Let It Go" to stonowana ballada, a "Surfing Down The Avalanche" to kopiące, rockmetalowe brzmienie. I generalnie dalej album utrzymany jest w takich właśnie klimatach, łącznie z najlepszymi na płycie "She Is Everything" oraz instrumentalnym, fajnie pulsującym "NWC".
Podsumowując: dobra płyta, ale bez muśnięcia geniusza.