- Koncerty
- terminy koncertów
- galeria zdjęć
- relacje z koncertów
- Wieści
- wieści muzyczne
- kocioł
- dodaj wieść
- Płyty
- recenzje płyt
- zapowiedzi premier
- Wywiady
- wywiady
- Ogłoszenia
- ogłoszenia drobne
- dodaj ogłoszenie
- Zobacz
- wywiady
- forum
- linki
- rekomenduj muzykę
- korozja
- sondy - archiwum
- Redakcja
- o nas
- szukamy pomocników
- reklama
- polityka cookies
- kontakt
- Konto
- zaloguj się
- załóż konto
- po co?
recenzja: Source of Tide "Ruins of Beauty"
Nie pałam specjalną miłością do black metalu, a Source Of Tide tą estetyką nieco trąci. Na szczęście śpiew szwagra Ihsahna nie ogranicza się do kwików, a kartofle nie sypią się na perkusję. Wokal szwagra to przede wszystkim takie nordyckie zawodzenie "ło-o-o-o" - grobowe i patetyczne. W ogóle muzyka kapeli niekiedy razi niepotrzebnym patosem i emocjonalnym zaangażowaniem, wydaje mi się, że po prostu uwierzyli w te swoje śmieszne pseudonimy i pseudopoetyckie teksty. A szkoda, bo muzyka, chociaż niespecjalnie odkrywcza, jest momentami naprawdę ciekawa i mimo klawiszowo-gitarowego masła, może wzbudzać zainteresowanie. Słychać to chociażby w "Symphony of the Soverness" i "Who Am I", w których połączenie syntezatorów z mocnymi gitarami przywołuje dalekie echa Faith No More. Za dużo tutaj "piękna" i "sztuki", a za mało spontanicznego grania.