- Koncerty
- terminy koncertów
- galeria zdjęć
- relacje z koncertów
- Wieści
- wieści muzyczne
- kocioł
- dodaj wieść
- Płyty
- recenzje płyt
- zapowiedzi premier
- Wywiady
- wywiady
- Ogłoszenia
- ogłoszenia drobne
- dodaj ogłoszenie
- Zobacz
- wywiady
- forum
- linki
- rekomenduj muzykę
- korozja
- sondy - archiwum
- Redakcja
- o nas
- szukamy pomocników
- reklama
- polityka cookies
- kontakt
- Konto
- zaloguj się
- załóż konto
- po co?
recenzja: Soup "Remedies"
W przeciwieństwie do wydawnictw wielu zespołów, które znam i których twórczość śledzę - na tę płytę nie czekałem. Nie mogłem, bo jeszcze niedawno nie znałem tej norweskiej grupy. Dopiero podczas jedenastej edycji "Ino-Rock" (2018) usłyszałem ich po raz pierwszy, no i... szczęka mi opadła. Soup nie jest debiutantem. Początki twórczości to rok 2004, a "Remedies" jest piątym albumem w dorobku formacji i został wydany w 2017 roku.
Krążek zawiera tylko pięć nagrań o łącznym czasie trwania niewiele ponad czterdzieści dwie minuty. To cztery rozbudowane kompozycje przedzielone dwuminutowym instrumentalnym kawałkiem. Muzyka na tym albumie fascynuje i wciąga swym niesamowitym klimatem progresywnego rocka i jego okolic. Nawet czasami może się wydawać, że już coś podobnego kiedyś w przeszłości słyszeliśmy, ale bez wątpienia zdecydowanie inaczej. Jedno jest tu najważniejsze - formacja opiera się na brzmieniu zespołowym, czyli cała moc twórcza skierowana jest na harmonię poszczególnych instrumentów i wokalu. Kompozycje w większości są łagodne i płynne w swej konstrukcji, praktycznie bez wyróżniających się partii solowych.
Na otwarcie stawki w "Going Somewhere" mamy gitarę akustyczną i nostalgiczny śpiew oraz łagodne pasaże na klawiszach przechodzące w mocniejsze frazy gitar elektrycznych. Kolejny utwór, "The Boy And The Snow", ma dwie odsłony, które się przeplatają. Pierwszą spokojną, z pianinem i subtelnym wokalem, oraz drugą dynamiczną - gitarową, o pełnym brzmieniu. Wspomniany już instrumentalny "Audion" to solo na kościelnych organach. Najważniejszym numerem na albumie jest wyśmienita ponad trzynastominutowa kompozycja "Sleepers", która momentami nawiązuje do twórczości Pink Floyd ("Echoes") i Archive ("Again") oraz nazwą przypomina legendarne nagranie ekipy Galahad z 1995 roku. Być może ta zbieżność nie jest przypadkowa, tego akurat nie wiem. Na koniec słyszymy balladę "Nothing Like Home" z kapitalnym melodyjnym motywem w finale i z gościnnym udziałem dętego instrumentu zwanego flugabone (można opisać go jako połączenie trąbki i tuby).
Wydawnictwo przyciąga także niesamowitą okładką, na której widnieje twarz człowieka pokryta jakby potokami lawy wulkanicznej. Bardzo dobra płyta Norwegów, zawierająca charakterystyczne dla Skandynawii elementy tajemniczości i mistyki, co odróżnia ją od tradycyjnego nurtu rocka progresywnego.
Materiały dotyczące zespołu
- Soup