- Koncerty
- terminy koncertów
- galeria zdjęć
- relacje z koncertów
- Wieści
- wieści muzyczne
- kocioł
- dodaj wieść
- Płyty
- recenzje płyt
- zapowiedzi premier
- Wywiady
- wywiady
- Ogłoszenia
- ogłoszenia drobne
- dodaj ogłoszenie
- Zobacz
- wywiady
- forum
- linki
- rekomenduj muzykę
- korozja
- sondy - archiwum
- Redakcja
- o nas
- szukamy pomocników
- reklama
- polityka cookies
- kontakt
- Konto
- zaloguj się
- załóż konto
- po co?
recenzja: Sonic Youth "NYC ghosts & flowers"
Nowa płyta Sonic Youth zaskakuje. Wprawdzie zespół ten nigdy nie rozpieszczał naszych uszu, jeśli chodzi o przyjazność dżwięku dla przeciętnego rockowego fana, lecz tym razem struktura "piosenek" nowojorczyków uległa jeszcze większemu poszarpaniu. Utwory rozwijają się powoli, mozolnie i przeważnie rozpoczynają je pojedyncze dżwięki gitar, które dopiero wraz z trwaniem tematu "rokręcają się" niekiedy do niesamowitego hałasu. Właśnie hałas w postaci różnorakich szumów i jęczeń gitar spotęgowany jest powolnym tempem przytłaczającej części utworów (z wyjątkiem "streamXsonic subway").
Płytę rozpoczyna dość przystępny "free city rhymes", gdzie ładna linia wokalna wspomagana jest przez melancholijne brzmienie gitar, udanie tworzących główny temat (choć mamy tu też trochę hałasu). W następnym "renegade princess" zespół ostro przyśpiesza pod wielokrotnie powtarzającego te same linijki tekstu Thurstona Moore'a.
Dalej jest "nevermind...", już ze śpiewającą Kim Gordon, prywatnie panią Moore i z nieco abstrakcyjnym tekstem w rodzaju: "chłopcy na jowisza/ by stać się głupszymi/ dziewczyny na marsa/ stać się gwiazdami rocka" - znowu z dysonansami i nietypowymi zagraniami gitar, podobnie zresztą jak następny w kolejce "small flowers crack concrete". Dochodzimy w końcu do trzech utworów będących ozdobą tej płyty. Najpierw "streamXsonic subway", najkrótszy i najszybszy z tego zestawu. Nerwowo wyrecytowany, zagrany z pasją, przerwany niesamowitym pojedynczym dżwiękiem gitary, której odgłos przypomina niemalże skrecze z mocno zdartej winylowej płyty. Jak oni wydusili takie coś ze zwykłej gitary!
"side2side" jest już zupełnie inny. Ciche pobrzękiwanie w tle, smutna i tajemnicza melorecytacja Kim Gordon różnych często przeciwstawnych wyrazów, między które wetknięto właściwy tekst kompozycji. Tytułowy utwór to przede wszystkim nastrój grozy wielkiego miasta, napięcie i także recytacja fascynującej historii, której finał ma związek z nowojorskimi duchami (z kwiatami chyba nie). Kompozycja ta rozwija się do monotonnego rzężenia wszystkich trzech gitar - tego trzeba posłuchać! Po takiej dawce wrażeń można już spokojnie przebrnąć przez eksperymentalne "lightnin'", niepotrzebnie zabierającego czas i tak krótkiej płycie (Gordon niewiarygodnie tu FAŁSZUJE).
Nie ulega wątpliwości, że Sonic Youth to grupa nie zważająca na nic. Gra swoją właściwie skrajnie niekomercyjną muzykę bez odniesień do modnych aktualnych trendów. Ba, nawet do swoich wcześniejszych płyt. Ta nie przypomina żadnej z nich albo co najwyżej rozwija niektóre patenty brzmieniowe. Jestem przekonany, że nas jeszcze zaskoczą, a tymczasem cieszmy się ich nową płytą - krótką, lecz nie przegadaną, praktycznie bez niepotrzebnych dżwięków (może z wyjątkiem "lightnin'"). Jednym słowem świetna forma!