zaloguj się | nie masz konta?! zarejestruj się! | po co?
rockmetal.pl - rock i metal po polsku środa, 27 listopada 2024

recenzja: Sonic Wasteland "Tales from the Wasteland"

27.11.2024  autor: Krasnal Adamu
okładka płyty
Nazwa zespołu: Sonic Wasteland
Tytuł płyty: "Tales from the Wasteland"
Utwory: Cosmic Wasteland; Talisman; Sleepless Nights; Electric Pain; Monsters; Daddy'O Outlaw; Sins of Ancestors; Out of Time; Soulburner; Witch Work; Last Train to Endsville; Long Gone Cats
Wykonawcy: Kuba Panow - wokal; Tomasz Sierajewski - gitara; Zbyszek Kaczmarek - gitara basowa; Piotr Podgórski - instrumenty perkusyjne
Wydawcy: Jimmy Jazz
Premiera: 25.10.2024
Subiektywna ocena (od 1 do 10): 7

Nie chcę nazywać Sonic Wasteland ani aż supergrupą, ani tylko wspólnym projektem kolegów występujących dotychczas osobno w innych kapelach. Wokalista z Soulburners, gitarzysta z Elvis Deluxe, basista udzielający się dawniej w Czarzły i Coalition, perkusista z The Heavy Clouds - część z nich według niektórych słuchaczy może być nawet zasłużona. Niemniej po "Tales from the Wasteland" - debiutanckim albumie nowej formacji - nie spodziewałem się wiele więcej, niż niezobowiązującego grania lub kumpelskiej zabawy.

Stylistycznie Sonic Wasteland porusza się gdzieś między szeroko pojętą Americaną w elektrycznym wydaniu, post-punkiem a stoner rockiem. Sami muzycy nazywają swoją muzykę "dark urban folk". Mogę się na ten "mroczny miejski folk" zgodzić, przy czym w kilku momentach albumu - przede wszystkim w "Last Train to Endsville" - czuję, że chodzi o mieścinę o gruntowych drogach, po których jeżdżą pierwsze automobile, i z kręcącymi się pod saloonem kowbojami. Do pozostałych scenerii należą ciemne lasy i cmentarze, a do rekwizytów, zjawisk i bohaterów - stryczki, dynamit, czary i duchy. Do głowy przychodzą klimaty gotyckie, a w trakcie "Talisman" przypomina się legenda o spotkaniu Roberta Johnsona z siłą nieczystą, na rozdrożu. W "Witch Work" grupa wsparła się tekstem brytyjskiego fantasty Neila Gaimana, co też może trochę powiedzieć o jej inspiracjach. Z anglojęzycznej literatury i komiksu da się doszukać ponadto luźnych odniesień do takich dzieł, jak "Frankenstein", "Dracula" i "Ghost Rider". Historyjki rodem z horrorów okraszone bywają humorem, jeśli się na przykład przyjmie, że w "Soulburner" wokalista Kuba Panow - nawiązując do nazwy zespołu, którego był członkiem - żartuje sam z siebie. W utworach pojawia się też tematyka nowocześniejsza, a nawet kosmiczna, nie osiąga ona jednak przewagi nad tą magiczną, mistyczną lub ludową. Co do związków z mroczną odmianą amerykańskiego folku poza treścią, wokal natychmiast skojarzył mi się z grającym w tym stylu Blues for Neighbors, w tym przez to, że nie da się ukryć, że dla Kuby Panowa angielski nie jest językiem ojczystym. Chodzi nie tylko ogólnie o akcent, ale też o pojawiające się błędy gramatyczne i w wymowie.

Cały album trwa 32 minuty, a większość z dwunastu utworów - około dwóch i pół. Przy ilu kompozycjach miałem odczucie, że skończyły się za wcześnie lub zbyt gwałtownie, szkoda gadać. Mimo to wymienię - w pierwszej kolejności "Monsters", "Daddy'O Outlaw", "Out of Time", "Soulburner", "Witch Work" i "Sleepless Nights", a następnie można dopisać prawie wszystkie pozostałe. Całkowita eliminacja przerw między utworami pewnie zmniejszyłaby problem, ale przecież to nie one są jego źródłem. Ten tkwi w prostych strukturach - poza zwrotkami i refrenami na albumie znajduje się niewiele. W poszczególnych kompozycjach brakuje urozmaiceń - jakichś wstawek lub solówek. Jeśli się nawet pojawiają, zwykle są pomijalne jak dzwony na końcu "Sins of Ancestors" lub niezapadające w pamięć. Bywają i możliwe do przegapienia - jak krótka zagrywka w "Daddy'O Outlaw", którą mógłbym nazwać solówką gitarową. Wolałbym, żeby kapela wysiliła się na coś więcej. Zdarzają się też wstawki, które niespodziewanie okazują się zakończeniami - w "Monsters", a także w "Talisman". Utwory na "Tales from the Wasteland" nie są bynajmniej złe, ale muzycy pozostawili w nich za dużo przestrzeni, by je jeszcze polepszyć. Dopiero ostatni kawałek dał mi nadzieję, że zespół wreszcie nie zafunduje mi niedosytu. "Long Gone Cats" zaczyna się bez pośpiechu i zgodnie z moim pierwszym wrażeniem okazał się najdłuższą kompozycją na albumie - trwa aż cztery minuty. W środku z miłym zaskoczeniem przyjąłem obecność partii, którą uznałem za solówkę gitarową. Niestety zrewidowałem swoją opinię o niej, gdy po następnej zwrotce usłyszałem identyczny ciąg nut. Chyba więc tylko "Last Train to Endsville" skonstruowany jest na tyle standardowo, że w efekcie niczego mu nie brakuje. Paradoksalnie to równocześnie najkrótszy utwór w zestawie, zaledwie dwuminutowy.

Mimo wszystko album posiada więcej zalet niż wad. Przede wszystkim nie nuży, a do tego dobrze brzmi. Sam skład tak naprawdę też zasługuje na pochwałę. Wszyscy trzej instrumentaliści sprawują się nieźle i pokazują charakter, a niski głos wokalisty dobrze współgra z ich ścieżkami. Jak widać na zdjęciach w książeczce i na wewnętrznej stronie digipaku, członkowie kwartetu do najmłodszych nie należą. Ich doświadczenie jest na "Tales from the Wasteland" słyszalne. Perkusista nieźle podkreśla swoją obecność bębnami w "Cosmic Wasteland", talerzami w "Daddy'O Outlaw" i lekko jazzową grą w "Witch Work". Część kawałków opiera się na mrocznych basowych riffach, zwłaszcza powolny "Electric Pain". Gitarzysta często zdaje się swobodnie dodawać swoje partie, chociaż z drugiej strony motyw wykonywany przez niego w zwrotkach "Talisman" da się opisać jako zapętlone kilka wysokich dźwięków. Łączny efekt nie zachwyca, ale jest zadowalający. Może i członkowie kwartetu mistrzami w swych dziedzinach nie są, lecz potrafią dokładać cegiełki do zespołowego dzieła. Jako ich najlepsze utwory wskazałbym stosunkowo wesoło brzmiący "Last Train to Endsville" oraz dwa szczególnie mroczne: "Long Gone Cats" i "Electric Pain". Wyróżnia się też refren "Cosmic Wasteland", chociaż bardziej jako przeciwdziałająca monotonii skrajność - najostrzejszy moment albumu.

"Tales from the Wasteland" to niezła porcja mrocznego rocka w formie całkiem chwytliwych piosenek. Niestety te proste kompozycje wydają się też trochę niedopracowane. Doświadczeni muzycy, dobre brzmienie, ale do bycia idealną rozrywką odrobinę temu materiałowi zabrakło.

Komentarze
Dodaj komentarz »